Alexander Hawke 03 - Lewiatan - Bell Ted, E-BOOK - różne do przejrzenia, E-book Nowe hasło 123
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
TED BELL
LEWIATAN
Przekład
KRZYSZTOF BEDNAREK MACIEJ PINTARA
Tytuł oryginału Pirate
Redakcja stylistyczna Eugeniusz Melech
Redakcja techniczna Andrzej Witkowski
Korekta Zofia Firek Renata Kuk
Ilustracja na okładce
Copyright © Wydawnictwo Amber
Opracowanie graficzne okładki Studio Graficzne Wydawnictwa Amber
Skład Wydawnictwo Amber
Druk
Fmidr, s r o , Ćesky Teśm
Copyright © 2005 by Theodore A Bell
By arrangement with Peter Lampack Agency, Inc
551 Fifth Avenue, Suitę 1613, New York, NY 10176-0187 USA
Ali nghts reseryed
For the Polish edition
Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp z o o
ISBN 83-241-2576-0 978-83-241-2576-0
Warszawa 2006 Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp z o o 00-060 Warszawa, ul Królewska 27 tel
6204013,62081 62
www wydawmctwoamber pl
Dla Page Lee Hufty
Nieważne, czy to jest czarny kot, czy biały kot.
Jeśli potrafi łapać myszy, jest to dobry kot. Teng Siao-ping,
przewodniczący Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin,
grudzień 1978 roku
Z naszego punktu widzenia dominacja Zachodu od czasów odrodzenia
była błędem, który po pięciuset latach wkrótce zostanie naprawiony.
słowa wysokiego rangą funkcjonariusza Komunistycznej Partii Chin
skierowane do ambasadora Stanów Zjednoczonych, 2005 rok
Prolog
Marrakesz
Harry Brock spędził ostatnią godzinę wolności w raju, w cieniu palm,
popijając herbatę o zapachu pomarańczy. Siedział na trawie oparty o pień
drzewa i moczył obolałe nogi w chłodnej wodzie. Na powierzchni unosiły
się białe i żółte płatki kwiatów. Marokańczycy je uwielbiali.
Wsypywali je wszędzie, zwłaszcza do fontann i basenów rozsianych po
całej posiadłości. Piękne pokojówki rozrzucały je nawet na jego łóżku,
ilekroć wychodził do baru lub na spacer do hotelowego ogrodu, jak teraz.
Z głębokiego snu obudził go tego ranka daleki warkot motocykli gdzieś za
gajami pomarańczowymi. Chwilę później muezini zaczęli zwoływać
wiernych na modlitwę. Za oknami widać było wycelowane w niebo iglice
minaretów i białe kopuły meczetów.
Rzucił okiem na zegar. Spał szesnaście godzin. Upłynęła chwila, zanim
przypomniał sobie, gdzie jest.
Pobyt w tej eleganckiej rezydencji był dla niego o wiele za drogi, ale co
tam — jeśli wyjdzie z tego żywy, postara się, żeby było go na to stać.
Kawior na śniadanie? Czemu nie! Szampan? Należy mu się to, do cholery,
po tym, co przeszedł.
Zawsze mu się należało.
Włożył biały miękki płaszcz kąpielowy i zszedł na basen. Przepłynął sto
długości, potem wybrał się na spacer przez gaje cytrusowe z drzewami
uginającymi się pod ciężarem owoców. Uważał, żeby trzymać się za
wysokimi murami hotelu La Mamounia. I starał się nie oglądać przez
ramię co pięć sekund, choć w jego branży takie zachowanie było całkiem
naturalne.
Harry Brock był szpiegiem.Wydano na niego wyrok śmierci. Nie
dramatyzował zbytnio z tego powodu. Nic nadzwyczajnego. W tym
rejonie życie szpiegów było tanie.
Hotel w stylu art deco, położony w sercu pięknego śródmieścia
Marrakeszu, zbudowano w latach dwudziestych XX wieku. Prospekt w
pokoju Brocka informował dumnie, że w czasie II wojny światowej
spotykali się tutaj potajemnie Winston Churchill i Franklin Delano
Roosevelt. Można było sobie wyobrazić, jak siedzą skuleni w rogu baru
l'Orangerie i rozmawiają cicho przy dzbanku zimnego martini. W grudniu
jest to miejsce znacznie przyjemniejsze niż Waszyngton czy Londyn.
W tamtych starych dobrych czasach, w epoce Bogarta, kiedy wszystko
było jeszcze czarne i białe, bar hotelowy niewątpliwie stanowił raj dla
szpiegów. Istniały jeszcze wówczas jakieś zasady, a pocałunek był po
prostu pocałunkiem.
W obecnej sytuacji Harry'ego Brocka nie było nic godnego
pozazdroszczenia. Zbyt dużo znał różnych tajemnic. Musiał szybko
pozbyć się tego ciężaru. Facet w Waszyngtonie, dla którego teraz
pracował, generał Charlie Moore, pewnie uważał, że Harry Brock już nie
żyje. Harry musiał się z nim szybko zobaczyć, zanim ktoś rzeczywiście go
zlikwiduje. Odkrył coś bardzo ważnego. Dowiedział się, że starzy
europejscy przyjaciele Ameryki mają nowego cichego wspólnika —
Chiny.
Chłopcy z Pekinu stawali na głowie, żeby przeszkodzić Harry'emu w
przekazaniu tej rewelacji jego przełożonym. Chcieli go znaleźć i uciszyć,
zanim podniesie alarm.
Harry dziwił się, że jeszcze oddycha. Był żywym dowodem na to, że
człowieka jest dużo trudniej zabić, niż się wszystkim wydaje. Zbliżał się
do czterdziestki i choć może nie grzeszył mądrością, wciąż potrafił sobie
radzić. Jak dotąd.
Za dwie godziny z Marrakeszu odjeżdżał pociąg do Casablanki. Jeśli nadal
będzie mu dopisywało szczęście i nikt go nie zabije, wsiądzie do tego
pociągu. W piwnych, zaczerwienionych oczach Harry'ego widać
było zmęczenie. Został pobity — dosłownie i w przenośni. Z wyjątkiem
jego małego przyjaciela między nogami wszystko go cholernie bolało.
Do listy narzekań na swój stan fizyczny mógłby dopisać działanie
narkotyków, którymi go naszprycowali. Wpompowali w niego taki koktajl,
że szumiał jak jakaś cholerna linia wysokiego napięcia. Nie mógł się tego
pozbyć z organizmu.
Czas wejść do basenu.
Brock spędził kilka poprzednich nocy w dużo gorszych warunkach. Leżał
na ziemi pod gołym niebem, odmrażał sobie jaja i słuchał pierdzenia
swojego wielbłąda. Ominął dwa miasta otoczone murami, Goulmine i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]