Alexander von Humboldt - Podróż po rzece Orinoko tłum Franciszek Mirandola, CO TRZYMA NAS NA TYM GLOBIE PRÓCZ ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Ta lektura,podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stroniewolnelektury.pl.Utwór opracowany został w ramach projektuWolne Lek-turyprzezfundację Nowoczesna Polska.ALEXANDER VON HUMBOLDTPodróż po rzece Orinokoł. Aleksander Humboldt, wielki podróżnik i odkrywca, urodził się w r. w Berlinie. Od wczesnej już młodości odznaczał się ogromnąpracowitością w różnych polach nauki i położył niespożyte usługi.Już zaraz czasu pierwszej swej podróży przez Belgię, Holandię i z po-wrotem przez Paryż do Niemiec okazał, że pojmuje podróżowaniejako naukę badającą związek pomiędzy przejawami natury i obycza-jami ludzi, każdego, danego kraju.Podróże w kraje podzwrotnikowe w czasach Humboldta wyma-gały niesłychanego wysiłku i badania natrafiły na różne przeszkody,które je powstrzymywały.Humboldt wyruszył do Ameryki Południowej za zezwoleniemrządu hiszpańskiego, który miał tam swe posiadłości, na egaciehiszpańskiej imieniem „Pizarro”, i to razem z przyjacielem swymFrancuzem Aimé Bonplandem¹. Podróż trwała lat pięć i przez całyczas służyło Humboldtowi doskonale zdrowie, którym się zresztą zapobytu w ojczyźnie wcale nie cieszył. Czuł on się tak dobrze w oko-licach podzwrotnikowych, że za powrotem palił w piecach ile siędało, chcąc utrzymać tę samą co tam ciepłotę. Spędzone na wilgot-nym legowisku noce nad brzegami Orinoka² zostawiły mu pamiątkęw postaci reumatyzmu prawej ręki, tak że nie mógł pisać na stole,tylko na kolanie, pochylony nisko przy pracy. Zwiedził wyspę Tene-ryfę i wyszedł na szczyt Pika (Pic de Teneriffa³) wysokości me-trów, po czym przepłynął Atlantyk, chcąc zaraz jechać na Kubę i doMeksyku, ale musiał skutkiem febry panującej na okręcie wylądo-wać w Cumanie⁴. Pozostał tu przez półtora roku, badając Wenezuelę,góry pobrzeżne, pola zwanenoi lasy nad Orinokiem. W wędrów-¹ionp nd(właśc. Aimé Goujaud; –) — . podróżnik i botanik.²Orinok — dziś popr. forma ndm: Orinoko.³Picde eneri, właśc.eidea.Pico de eide— szczyt wulkaniczny na Teneryfie, m.n.p.m.⁴n— miasto w Wenezueli u ujścia rzeki Manzanares.kach swych zaszedł do przedziwnej groty, gdzie odkrył ptaka⁵ noc-nego wielkości kury, żywiącego się owocami, potem do Caracas⁶,gdzie wyszedł na niedostępny szczyt⁷, zwiedził plantacje kakaowcai trzciny cukrowej urządzone przez krajowców, dalej gorące źródłapod Walencją⁸, był w Cumanie świadkiem trzęsienia ziemi, odkryłdrzewo tzw. „krowie”⁹, dające mleko roślinne, oraz widział połówdrętw, czyli napełnionych elektrycznością węgorzy. Potem wraz zeswoim przyjacielem ruszył w słynną podróż po Orinoku, którą wła-śnie podajemy w przekładzie¹⁰ polskim czytelnikom.ś ę Dnia lipca roku stanęliśmy o świcie nad zielonym, malowni-czym wybrzeżem. Widnokrąg od strony południowej zamykały gó-ry Nowej Andaluzji (czyli Wenezueli), a były na poły przysłoniętemgłą. Pośród grup palm kokosowych widniało w dali miasto Cu-maná, z wyniosłym zamkiem swoim. O godzinie dziewiątej, w czter-dzieści jeden dni od wyjazdu z Corunny w Hiszpanii, zarzuciliśmyw porcie kotwicę. Chorzy na febrę wyszli z trudem na pokład, ra-dując się widokiem lądu, gdzie cierpienia ich miały wreszcie dobieckońca.Dnia listopada rozpięliśmy żagle, udając się wzdłuż wybrzeżado portu Guayra. Dwa miesiące spędziliśmy w mieście głównym,Karakas, a marca dotarliśmy do San Fernando¹¹ nad Apure¹², gdziesię miała rozpocząć podróż nasza po Orinoku¹³.Wystaraliśmy się o bardzo szeroką pirogę, której załogę stano-wił sternik (ep ron)i czterej Indianie. W części tylnej zbudowano,w ciągu paru godzin, chatkę pokrytą liśćmi. Była tak obszerna, żepomieściły się w niej stół i ławki. Te ostatnie składały się z ram z drze-wa brazylowego, na których rozpięto skóry wołowe i obito gwoźdź-⁵ododkr p k nocne o— prawdopodobnie tłuszczak (łac.e ornic ripen i) z rodziny lelkowych, jeden z niewielu gatunków ptaków posługujący się echo-lokacją (choć nie tak precyzyjnie jak nietoperze), gniazduje w jaskiniach.⁶r c— miasto nad Morzem Karaibskim, od r. stolica Wenezueli.iezed n niedo pn zcz— Cerro El Ávila, wysoki na ⁷dor cm.n.p.m. szczyt w łańcuchu Cordillera de la Costa, oddzielający Caracas od Morza Ka-raibskiego; dziś na terenie Parku Narodowego Waraira Repano.⁸enc,enci— tu: miasto w stanie Carabobo północnej Wenezueli.⁹drzeo zkro ie— hiszp.r o dec, łac.ocroc rp, drzewoz rodziny toinowatych, rosnące w Ameryce Środkowej i Południowej, wydzielające sokmleczny, czyli naturalny lateks.przekie— przekład na podstawierde Orinoko,skróconej¹⁰podewersji niem. opisu podróży, którego pełna wersja (ponad str.) ukazała się jakooer ionino i e do eon ineni enp r e ndre deod e ionp nd,w latach – w Paryżu.¹¹n ern ndo de p re— miasto w Wenezueli, nad rzeką Apure; dziś stolica stanuApure, w r. liczyło tys. mieszkańców. Założone w r., zaledwie lat przedwizytą Humboldta.¹²p re, o p re— rzeka w Wenezueli, dopływ Orinoko, liczy km długości.¹³Orinok — dziś popr. forma ndm: Orinoko. Podróż po rzece Orinokomi. Przytaczam ten szczegół, by pokazać, jak nam dobrze było naApure w porównaniu do czasu spędzonego na Orinoku, w ciasnych,nędznych kanoach. Zabraliśmy na pirogę żywności starczającej namiesiąc, oraz kilka strzelb, używanych tu wszędzie, aż do katarakt.Dalej, ku południowi panuje taka wilgoć, że misjonarze nie mogąsię posługiwać bronią palną.W Río Apure żyje dużo ryb, krów morskich¹⁴ i żółwi szyldkreto-wych, których jaja są pożywne, ale zgoła niesmaczne, zaś nad brze-gami widać nieprzeliczone stada ptactwa. Prócz zapasów, przybo-rów rybołówczych, łowieckich i broni zabraliśmy też kilka beczułekspirytusu, dla handlu zamiennego z Indianami nad Orinokiem za-mieszkałymi.Ruszyliśmy z San Fernando dnia marca o czwartej popołudniu.Upał był wielki, termometr wskazywał w cieniu st. Celsjusza mi-mo południowowschodniego wiatru. Wiatr ten nie dozwolił namrozpiąć żagli. W całej podróży po Apure, Orinoku i Río Negro¹⁵ to-warzyszył nam szwagier namiestnika prowincji Varinas, don MikołajSotto. Celem poznania dalekich okolic stanowiących dla Europej-czyka ponętny przedmiot badania, spędził wraz z nami siedemdzie-siąt cztery dni w ciasnej, rojącej się od moskitów kanoi. Był bardzowykształcony, miły i wesoły, a to jego usposobienie pozwoliło namniejednokrotnie zapomnieć o uciążliwościach nie zawsze bezpiecznejpodróży.Przez cały ciąg jazdy z San Fernando do San Carlos, potem po RíoNegro i stamtąd do Angostury¹⁶ zapisywałem dzień w dzień staran-nie, siedząc w kanoi lub też przy ognisku obozowym, wszystko comi się wydało godnym uwagi. Zapiski te przerywały często nawal-ne deszcze albo uniemożliwiały roje moskitów, ale uzupełniałem jew dni kilka potem. Zamieszczam tu ciekawe wyjątki z tego pamięt-nika.Dnia marca. Począwszy od Diamante wkroczyliśmy na tery-torium zamieszkałe wyłącznie przez tygrysy¹⁷, krokodyle i świnierzeczne¹⁸. Na niebie rysowały się stada ptaków, podobne czarnymchmurom, ciągle zmieniającym kształty. Na brzegach widniały krza-ki, tworzące żywopłoty, jakby sztucznie przystrzyżone. Wielkie czwo-ronogi tej krainy, tygrysy, tapiry i świnie pekari powyłamywały w tychżywopłotach przerwy, którymi chodziły do wody. Ponieważ nic so-¹⁴kroor k(niem.eek) — tu: manat (ric ec in n ilubric ecn). W dzisiejszej polszczyźnie terminkroor koznacza wytępiony gatunekdrodi i, żyjący do r. w Morzu Beringa.¹⁵o e ro— rzeka w Ameryce Południowej o długości km, dopływ Amazonki,mająca też połączenie z Orinoko poprzez bifurkację (odnogę) rzeki Casiquiare.¹⁶n o r— miasto na terenie dzisiejszej wschodniej Wenezueli, od r. nosinazwę Ciudad Bolívar.¹⁷r— tu: jaguar (dziś nazwyrużywa się tylko w odniesieniu do gatunkuP n er i riżyjącego w Azji).droc eri), duży¹⁸ini rzeczn— (niem.i ire),tu: kapibara (droc oergryzoń południowoamerykański. W dzisiejszej polszczyźnie terminini rzecznodnosisię do aykańskiego gatunku świniowatychPo oc oer porc.Raj, Złoty wiek,Zwierzęta Podróż po rzece Orinokobie nie robiły z naszych kanoi, przeto przypatrywaliśmy się, jak cho-dziły z wolna po wybrzeżu i po chwili dopiero odchodziły przerwa-mi w żywopłotach do lasu. Czasem ukazywał się na brzegu jaguar,piękna pantera amerykańska, to znów hokko¹⁹, o czarnych piórach,z kitką na głowie. Co chwila spostrzegaliśmy zwierzęta najrozmait-szych gatunków —co o en e p r o!²⁰— mawiał nasz sternik— znaczyło, że jest tu jak w raju. Sternik był to stary Indianin z mi-sji. W istocie przypominało to stan pierwotny świata, jego niewin-ność, szczęście, oraz prastare obyczaje. Ale przy baczniejszej obser-wacji spostrzegaliśmy, że zwierzęta boją się wzajem siebie i unikają.Minął złoty wiek bezpowrotnie i stworzenia tego amerykańskiegoraju wiedziały, że rzadko mieszka społem łagodność i siła.Na szerszych, piaszczystych, wolnych od krzaków częściach wy-brzeża legiwały krokodyle, często po osiem i dziesięć. Jak kłody leżałybez ruchu z otwartymi szeroko paszczami, nie okazując towarzyszomswym żadnej sympatii, co czynią zawsze zwierzęta gromadnie żyjące.Były tak liczne, że niemal ciągle mieliśmy kilka przed oczyma, mi-mo że znajdywaliśmy się dopiero w górnym biegu rzeki. Tysiące ichspało zapewne w błocie sawanny. Około czwartej zatrzymaliśmy się,by zmierzyć martwego wyrzuconego na brzeg krokodyla. Miał tylkoszesnaście stóp i osiem cali długości, drugi jednak znaleziony w parędni później przez Bonplanda mierzył dwadzieścia dwie stopy i czte-ry cale. Indianie opowiadali, że w San Fernando porywają krokodylekilku ludzi rocznie, zwłaszcza kobiety, czerpiące wodę z rzeki. Pewnądziewczynę z Uritucu²¹ porwał krokodyl. Nie tracąc przytomności,wbiła mu ona palec w oko z taką siłą, że zwierz jęknął z bólu i puściłłup. Dziewczyna zdołała dopłynąć do brzegu, mimo wielkiej utratykrwi, która tryskała z oderwanego przedramienia lewej ręki. Lud-ność tych okolic różnymi sztuczkami stara się codziennie ujść napaścitygrysa, boa dusiciela, krokodyla lub innego drapieżcy i każdy żyjew ciągłym pogotowiu.Krokodyle żyjące w Apure poruszały się podczas ataku bardzozręcznie, natomiast w chwili gdy nie były podniecone gniewem czygłodem, pełzały leniwo i ospale. Z dala już słyszeliśmy szelest, jakiwydawały zapewne poszczególne, trące o siebie płaty tarczy kroko-dyla, idącego po ziemi. W wodzie pływały prostolinijnie, zbaczającpod kątem, jak strzały trafiające w cel. Mogą się jednak także wygi-nać. Widziałem nieraz, jak młody krokodyl gryzł się w ogon, a innizauważyli to samo u starych. Pływają one doskonale i to pod silnynawet prąd, zdaje się jednak, że płynące z prądem nie mogą szybkozawrócić. Wzięliśmy ze sobą w drogę wielkiego psa, pies ten zostałnapadnięty w wodzie przez krokodyla i uratował się w ten sposób, że¹⁹okko(niem.occoa.okko)— ptak z rodziny czubaczy, tu najprawdopodobniejczubacz kędzierzawyrec or,czubacz czerwonodziobyren c iilubp i.²⁰co o en e p r o(hiszp.) — tu jest jak w raju.r ci de Ori co— dziś miasto w Wenezueli, ok. km na pd.-wsch.²¹ri c,od Caracas. Podróż po rzece Orinoko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]