Allen Danice - Zachowaj mnie w pamieci, Do poczytania ;)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Danice AllenZachowaj mniew pamięci1Darlington Hall w pobliżu miejscowości EdenbridgeHrabstwo Surrey, AngliaPaździernik 1816 r.- Panie Tibbie! Czy ja dobrze słyszę? Ten list przeleżałsię w pańskiej kancelarii aż sześć miesięcy? Od śmierci mo­ich rodziców?!Znękany prawnik ścisnął jeszcze mocniej brzeg kapelu­sza, który tulił do piersi, i popatrzył niespokojnie naAmandę znad swych okularów.- Tak, panno Darlington - przyznał potulnie. - Skut­kiem pomyłki, niewybaczalnej pomyłki jednego z młod­szych kancelistów list został błędnie włączony do akt podDarlingscott... To nazwisko naszego klienta z... hm... War­wick, jeśli się nie mylę... A może z Wart Hill?Amanda uniosła brwi.- Doprawdy, panie Tibbie, mam wrażenie, że wszyscyw pańskiej kancelarii mają problemy z rzeczownikamiwłasnymi!Pan Tibbie zwiesił głowę i Amanda natychmiast pożało­wała, że odezwała się do niego tak urągliwie i z taką pogar­dą. Nie sprawiało jej wcale przyjemności, że bojaźliwy panTibbie drży przed nią... ale trudno jej było ukryć swe nieza­dowolenie. Koperta, leżąca teraz na jej kolanach i odcinają­ca się jaskrawą bielą od czarnej spódnicy bombazynowej ża­łobnej sukni, zawierała prawdopodobnie list od jej zmarłychrodziców... Kto wie, może zwracali się w nim do niej słowa­mi pełnymi miłości, których tak jej skąpili za życia?Amandzie trudno było opłakiwać ich pamięć, gdyż za-chowywali się zawsze bardzo powściągliwie i nie okazy­wali jej uczucia. Ten list zza grobu napawał ją nadzieją:może pod pozorną oschłością rodziców kryła się nie wy­rażona nigdy słowami serdeczność?- Kiedy ten list trafił do pańskiej kancelarii, panie Tib­bie? - spytała Amanda zdecydowanie łagodniejszym tonem.Adwokat ośmielił się podnieść głowę.- Według naszych rejestrów miało to miejsce przed trze­ma laty, panno Darlington. Zgodnie z załączoną do listuinstrukcją powinien on zostać - bez otwierania - przekaza­ny pani w przypadku śmierci pani rodziców, bez względuna to, czy każde z nich umrze kiedy indziej, czy też obojerównocześnie... jak to się w rzeczy samej wydarzyło.- Tak... Rzeczywiście tak się wydarzyło - szepnęła Aman­da, przypominając sobie na nowo tę straszną noc, gdy do­wiedziała się o rozbiciu powozu i natychmiastowej śmierciobojga rodziców. Amanda była jedynaczką, toteż na niąspadły wszystkie problemy związane z pogrzebem. Mogła li­czyć jedynie na pomoc dwóch swoich ciotek, N a n i Prissy.Pan Tibbie wstał.- Chciałbym jeszcze raz przeprosić panią z całego ser­ca - powiedział z pełną szacunku żarliwością. - M a m na­dzieję, że pani mi wybaczy.Amanda westchnęła.- Cóż... Chyba to nie pańska wina.Prawnik uśmiechnął się niepewnie i skłonił nisko; Aman­da miała możność przyjrzeć się dokładnie jego łysinie.- Niezwykle pani dla mnie łaskawa, p a n n o Darlington!Pożegnam się już, by mogła pani spokojnie przeczytaćlist... Chyba że woli pani zrobić to w mojej obecności, nawypadek... - Urwał taktownie.- Jestem pewna, że nie ma potrzeby zabierać p a n u wię­cej czasu - oznajmiła Amanda i również wstała. Wznosiłasię jak góra nad malutkim p a n e m Tibbie. - Omówiliśmyprzecież wszelkie problemy majątkowe zaraz po pogrzebie.To może być tylko prywatny list w sprawach rodzinnych.6Pan Tibbie uśmiechnął się i skłonił jeszcze raz, robiąckrok do tyłu, ku drzwiom biblioteki.- Tak, oczywiście. Doskonałe.Amanda podeszła do niego, a wówczas adwokat cofnąłsię jeszcze o krok, nadal przyciskając kapelusz do chudejpiersi.- A zatem idę. Gdybym był pani potrzebny, wystarczyprzesłać słówko. - Zrobił jeszcze kilka k r o k ó w do tyłui odezwał się z przejęciem: - Firma adwokacka Tibbie,Benchworth & Cadbury była niezmiernie zaszczycona, do­glądając przez trzydzieści lat interesów pani świętej pamię­ci ojca, p a n n o Darlington. M a m nadzieję, że ta niewielkapomyłka nie zrazi pani do nas tak dalece, by chciała pani...Amanda wzięła pana Tibbie za ramię, odwróciła go wewłaściwym kierunku i łagodnie popchnęła w stronę drzwi.Czuła się jak despotyczna olbrzymka: przewyższała adwo­kata wzrostem o dobre cztery cale.- Proszę się nie obawiać, panie Tibbie - zapewniła go. -N i e mam zamiaru zmieniać doradców prawnych. Hench-penny odprowadzi pana do drzwi frontowych. Miłego dnia!Pozbywszy się wreszcie przesadnie uniżonego czło­wieczka, Amanda wróciła do stojącego obok kominka wy­godnego fotela i usiadła na nim. Wzięła list ze stolika, nak t ó r y m go położyła, i rozcięła zapieczętowaną kopertęostrym nożykiem z herbem rodziny. Drżącymi palcami wy­dobyła pojedynczy arkusik welinu i ostrożnie rozłożyła go.Przymknęła na chwilę powieki i zrobiła głęboki wdech.Była prawie pewna, że treść listu ją wzruszy. Może naweturoni kilka łez?O t w o r z y ł a oczy i ujrzała drobne, wyraźne pismo swo­jego ojca. Pięć minut później list wypadł z jej zdrętwiałychpalców i sfrunął na podłogę. Odchyliła się na grubo wy­ściełane, wysokie oparcie fotela i zapatrzyła się suchymioczyma w różnobarwne jesienne liście, przelatujące z wia­trem za rozdzielonymi kamiennymi słupkami, gotyckimioknami biblioteki.7- Aleś ty blada, najdroższa A m a n d o ! - zawołała N a n .- Śmiertelnie blada! - zawtórowała jej Prissy. O b i e ciot­ki pochylały się niespokojnie nad siostrzenicą jak dwiekwoki biadolące nad jednym jedynym kurczątkiem. - Cosię stało, A m a n d o Jane?!Amanda zebrała siły i wyprostowała się w fotelu.- Lepiej siądźcie, kochane cioteczki - powiedziała smutno.Jak można się było spodziewać, ten niepokojący wstępzatrwożył dwie stare panny. Natychmiast posłuchały radyswej siostrzenicy. Usiadły i przynajmniej raz bez słowaczekały na jej wyjaśnienia.- O t r z y m a ł a m dziś list od naszego adwokata.- Boże święty! - ozwała się słabym głosem N a n . - Czyż­by ostatnia wola twojego ojca okazała się nieważna? Tend o m nie należy do ciebie?- Ależ nie - wyjaśniła Amanda cierpliwie. - D o m nale­ży do mnie. Rodzinny majątek należy do mnie. Jestem taksamo bogata jak dotąd, a wasza obecność w DarlingtonHall jest równie pożądana jak zawsze. N i c nie mąci nasze­go bezpieczeństwa.- Wobec tego o co chodzi w tym liście? N i e trzymaj nasdłużej w niepewności! - nalegała Prissy, kurczowo zaciska­jąc i rozwierając spoczywające na kolanach dłonie. Ręce cio­ci Prissy nie leżały nigdy spokojnie, a ich nerwowe ruchyod lat kojarzyły się każdemu z tą damą, podobnie jak per­łowe grzebyki, które zawsze nosiła w srebrnych loczkach.N a n za to przykrywała szopę swoich mięciutkich jak puch,siwych włosów s k r o m n y m k o r o n k o w y m czepeczkiem,związanym pod pulchną brodą. Jak przystało na ten okresżałoby, obie były odziane w niczym nie rozjaśnioną czerń.Amanda potrząsnęła głową.- Sama jeszcze nie mogę uwierzyć... choć przeczytałamto na własne oczy. - Urwała, ale po chwili zmusiła się, bymówić dalej: chciała jak najprędzej przejść do sedna spra­wy. - Ojciec posiadał jeszcze niewielki d o m na CierniowejWyspie w zachodniej części hrabstwa Sussex.8 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl