Aleksander hrabia Fredro - Baśń o trzech braciach i królewnie, Teksty

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bań o trzech braciach i królewnieMrok wieczorny, babcia siwaPrzy kominku głowš kiwa.Nos jak haczyk, okulary,Co pierdoli babsztyl stary.Snuje bajdy niestworzoneO królewnie Pizdolonie,O trzech braciach, jak niewielu,O matuli ich z burdeluOpowiada stare dzieje,A na dworze wicher wieje.Sišdcie społem panny, smyki,Młodojebce, stare pryki,I nastawcie dobrze uszy,Choć na polu nieżek prószy.W domu ciepło i wygodnie,Zostaw pan w spokoju spodnie,Bo się wnet zawoła mamy.Cyt, uwaga, zaczynamy.Za lasami, za górami,Za morzami, za rzekami,Żył przed bardzo wielu latyKról potężny i bogaty.Dobrotliwy, szczodrobliwy,Lecz niezmiernie rozżalony,Z racji córki Pizdolony,Która chociaż dobra, miła,Niepomiernie się kurwiła,A dawała bez wyboru:I rycerzom, panom dworuI kucharzom, i stolarzom,Czasem nawet i malarzom.W każdej chwili, w każdym czasieWcišż mylała o kutasie.Próżno mówił jej król stary,Że we wszystkim trzeba miary,Nie wypada bowiem pannieTak się dupcyć nieustannie.Na nic się to wszystko zdało,Bo królewnie wcišż za mało.Wszyscy byli wyjebani.Nawet księża-kapelani.Raz jš tak swędziała dupaŻe zgwałciła i biskupa,A że ten jš zerżnšł marnie,Poszła dawać pod latarnieAż z burdeli wszystkich w miecieDo samego króla wreszcieOd kurewskiej całej nacjiPrzyszły kurwy w delegacji.Ta najbardziej rozjebana,Padłszy przed nim na kolana,Z trudem wielkim tłumišc łkanieRzecze: "Królu nasz i Panie,Ty panujšc od lat wieluByłe ojcem dla burdelu.Upadajš obyczaje,Twoja córka dupy dajeNa ulicy, bez pieniędzy,Przez co wpycha nas do nędzy.Nikt nas dzi już nie pierdoli,Bo darmochę każdy woli"Król, na łzy kurewskie czuły,Kazał dać ze swej szkatułyKażdej kurwie po dukacie,Po czym zamknšł się w komnacieI tam siedział przez dzień cały,Aż mu jaja posiwiały.Król choć płakał ze zmartwienia,Zamknšł córkę do więzieniaBy się więcej nie puszczała.Tam codziennie dostawała,Prócz wietnego utrzymaniaTysišc wiec do brandzlowania,Wazeliny beczkę całš,Lecz jej cišgle było mało.Cišgle płacze, cišgle krzyczy:"To za mało dla mej piczy".W nocy za przywołał swegoAstrologa nadwornego,By ten, patrzšc w gwiezdne szlakiZnalazł wreszcie sposób jaki,By królewnę można było,Dobrowolnie, czy tez siła,Wrócić znów do cnoty granic,Lub gdy to się nie zda na nicNiech przynajmniej w swojej sferzeObłapników sobie bierze.Więc astrolog, wzišwszy lupę,Zajrzał raz królewnie w dupę,Wielkim cyrklem pizdę zmierzył,Po czym zamknšł się na wieży.Tak był w pracy pogršżony,Taki przy tym roztargniony,Że szukajšc gwiazd na niebieW roztargnieniu srał pod siebie.Kręcił, wiercił teleskopem,W końcu wrócił z horoskopem.I rzekł: "Smutnš wieć niestetyObjawiły mi planetyŻe królewny nic nie wstrzyma,Na jej szał lekarstwa ni ma,Chyba, że się znajdzie jaki,Tęgi jebak nad jebaki,Który tak jš zerznie pięknie,Że królewnie pizda pęknie,Na kawały się rozwali,Żywym ogniem się zapali.Wówczas będzie PizdolonaZ czaru swego wyzwolonaI stanie się znów prawiczkšZ malusieńkš, ciasnš piczkš".Wszystkim było ogłoszone,Że kto zbawi Pizdolonę,Ten otrzyma za podziękęPół królestwa i jej rękę.Więc zjeżdżajš się jebacze,Czarodzieje, zaklinacze,Rycerze i królewicze,By królewnie zerżnšć piczę.Każdy sił swych próbujeI choć tęgie mieli huje,Na nic się to wszystko zdało,Bo jej cišgle było mało.A tymczasem heroldowieW całym kraju w pimie, w mowieWieci dziwne rozgłaszaliCoraz dalej, dalej, dalej.Aż dotarły hen, dalekoGdzie za siódmš górš, rzekš,Stała sobie stara chatka,W niej mieszkała stara matkaZe synami swymi trzema,Którym równych w wiecie nie ma.Każdy dzielny, tęgi, zwinny,Ale każdy z nich był inny.I w tym nie ma nic dziwnego,Każdy z ojca był innego,Bo w młodoci swojej czasieMatka strasznie puszczała się.Syn najstarszy miał chuj długiI gruby na kształt maczugi,A po bokach jego byłyJak postronki grube żyły,Jakie więzy, jakie guzy,Jaja miał jak dwa arbuzy.A że cišgle mu bez małaTa ogromna pyta stałaHujogromem go nazwano.Pizdoliza nosił mianoSyn następny, bo lizanieStawiał wyżej nad jebanieI nie było mistrza w wiecieBy przecignšć go w minecie.Cieszš matkę takie dzieci,Lecz niestety smuci trzeci,Który rodu był zakałš,Bo miał kukę całkiem małš.Cienkš, krótkš, na kształt glistyI nie palił się do pizdy.Dobrze, że z matczynej woliRaz na miesišc popierdoli.A że mało tak obłapia,Bracia mieli go za gapia.No i matka nawet z czasemNazywała go głuptasem.Tak im słodko życie idzieAni w zbytku, ani w bidzieStarsze bowiem dwa chłopakiZarabiały w sposób taki,Że cnotliwe starsze panieBrały ich na utrzymanie,A i matka chociaż stara,Dała dupy za talaraNa stojaka gdzie w klozecie.Lecz najmłodszy, głupek przecieChoć podobał się niewiastom,Dawał dupy pederastomI ku matki wielkiej złoci,Nie brał nic od swoich goci,Aż dotarła i w ich stronyWieć o losie Pizdolony.Na pienišdze wnet łakoma,Woła matka HujogromaI tak rzecze: "Ty mój synuId dokonaj tego czynu".Olbrzym wnet posłuchał matki,Zaraz włożył czyste gatki,Wymył chuja i bez zwłokiRano ruszył w wiat szeroki.A gdy przybył do stolicy,Zaraz poszedł do ciemnicyGdzie się więcš rozkraczonaBrandzlowała Pizdolona.Pyta dawno mu stanęła,Więc się ostro wzišł do dziełaI za pierwszym sztosem leciBłyskawicznie drugi, trzeci,Czwarty pišty, aż nareszcieWyrżnšł sztosów tysišc dwiecieI utracił siłę całš.A królewnie wcišż za mało.Tak był przy tym osłabiony,Że zleć nie mógł z PizdolonyI musiały dworskie ciurycišgnšć go za dupę z dziuryI zabrały omdlałegoDo szpitala zamkowego.A królewna cišgle krzyczy:"To za mało dla mej piczy".Prędko, prędko bań się baje,Nie tak prędko kutas staje.Bań się baje, czas ucieka,Hujogroma matka czekaI już martwić się zaczyna:"Co nie widać skurwysyna".Aż jš doszły straszne wieci.Powstrzymujšc łzy boleci,Pizdoliza matka wzywaI w te słowa się odzywa:"Bratu - rzecz to nie do wiary!Nie udały się zamiary,Kutas zmarniał mu niestety,Id wiec ty - spróbuj minety".I Pizdoliz wnet bez zwłokiRuszył prędko w wiat szeroki.W końcu zaszedł do stolicy,Tam się udał do ciemnicyGdzie się więcš rozkraczonaBrandzlowała Pizdolona.Zaraz jš za dupę łapieI minetę tego chlapie.Język jego na kształt węża,To się spręża, to rozpręża,To się wije jak sprężyna,W pizdę wwiercać się zaczyna,Kręci na kształt kołowrotka,To od zewnštrz, to od rodka.Doba wcišż za doba mija,On jęzorem wcišż wywija.Aż utracił siłę całš.A królewnie wcišż za mało.Tak był przy tym osłabiony,Że zleć nie mógł z Pizdolony,Więc i jego dworskie ciurycišgnęły za dupę z dziuryI wyniosły omdlałegoDo szpitala zamkowego.A królewna cišgle krzyczy:"To za mało dla mej piczy".Prędko, prędko bań się baje,Nie tak prędko kutas staje.Bań się baje, czas ucieka,Pizdoliza matka czekaI już martwić się zaczyna,Bo nie widać skurwysyna.Ze złoci zaciska zęby,Że dwóch synów, niby dęby,Losy wzięły jej zdradziecko..."Jedno mi zostało dzieckoI do tego całkiem głupie"!Głuptak miał to wszystko w dupie.Raz w niedzielę, po jedzeniuChciał pochrapać sobie w cieniu.Co mu jednak spać nie daje,Co go cišgle gryzie w jaje.Patrzy - a tu mała menda,Co po jajach mu się szwęda.Głuptak już rozpinał gacie,By ja otruć w sublimacie,Gdy wtem menda nieszczęliwaLudzkim głosem się odzywa:"Czemu pragniesz mojej zguby?Nie zabijaj chłopcze luby.Menda tez stworzenie boże,Że inaczej żyć nie może,I ze czasem w jajo utnie,Nie gubże jej tak okrutnie".Głuptak myli - cóż to złego,Przecie nie zje mnie całego.Nie potrzebna mi twa zguba,Id wiec z Bogiem mendo luba".A tu nagle menda znikaI zmienia się w czarownika.Czarownika - czarodziejaI do swego dobrodzieja,Co się w strachu z miejsca zrywa,W takie słowa się odzywa:"Że litoci miałe względyDla bezbronnej słabej mendy,I że jej darował życie,Wynagrodzę cię sowicie.Dam ci ja wskazówki pewneJak spierdolić masz królewnę.Sił twych mało tu potrzebaDam kondoma samojeba,Który ma tš dziwnš siłę,Że gdy włożysz na swoja żyłęI rozkażesz, on za ciebieSztos za sztosem cišgle jebieCzarodziejska mocš cudu.Ale zdobyć go jest trudno.Dupa strzeże go zaklętaNa przechodniów wcišż wypiętaZ której mocš złego duchaUstawicznie ogień bucha.I czy z bliska, czy z dalekaŻarem swoim wszystko spieka.I w tym mocnym, wielkim żarzeDupa się całować każe.Lecz gdy powiesz do niej słowa:"Niech się ogień w dupie schowa,Sama się pocałuj włanie"Wtedy ogień w dupie zaganie.I powoli, z dobrej woliKondom zabrać ci pozwoli.Za twš dobroć ja ci mogęDo tej dupy wskazać drogę.We ten kłębek z sobš razem,On ci będzie drogowskazem.Rzuć na ziemię i id wszędzieGdzie się kłębek toczyć będzie.Lecz pamiętaj zawsze więcieCzarodziejskie to zaklęcie."Tu czarownik, niby mara,Zniknšł, rozwiał się jak para.Głuptak wstaje ucieszony,Bierze kłębek rozbawionyI nie mówišc nic nikomuPo kryjomu znika z domu.Prędko, prędko bań się baje,Nie tak prędko kutas staje.Głuptak idzie, nie ustaje,Coraz nowsze mija kraje.Gdy stu granic minšł słupy,Zaszedł wreszcie aż do dupy,Z której ogień wieczny tryska,A podszedłszy do niej z bliska,Rozżarzonej nad pojęcieCzarodziejskie swe zaklęcieGłuptak z całej siły wrzanie:"Sama się pocałuj włanie!"Wtedy dupa zawstydzonaPuciła go do kondoma.Więc z kondomem ucieszony,Pędzi wnet do Pizdolony.A gdy przyszedł do stolicy,Zaraz poszedł do ciemnicy,Gdzie się więcš rozkraczonaBrandzlowała Pizdolona.Wkłada kondom, niecierpliwy,A tu... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl