Amber 03 - Znak Jednorożca, Amber

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Roger Zelazny
Znak JednoroŜca
Zelazny Roger
Znak JednoroŜca
Rozdział 1
Zignorowałem pytające spojrzenie stajennego. Zdjąłem z siodła złowieszczy pakunek i
zostawiłem konia do przeglądu i obsługi technicznej. Płaszcz nie mógł ukryć
charakterystycznego kształtu tłumoka, gdy przerzucałem go przez ramię i człapałem w stronę
tylnej bramy pałacu. Piekło miało juŜ, wkrótce zaŜądać swojej zapłaty.
Minąłem plac ćwiczeń i ruszyłem ścieŜką wiodącą na południowy kraniec pałacowych
ogrodów. Mniej tu było ciekawskich oczu. I tak ktoś mnie zauwaŜy, ale będzie to mniej
kłopotliwe, niŜ gdybym wchodził od frontu, gdzie zawsze trwała krzątanina. Niech to diabli!
I jeszcze raz: niech to diabli! Co do kłopotów, uwaŜałem, Ŝe mam ich aŜ nadto. No cóŜ,
ci, którzy je mają, otrzymują jeszcze więcej. Pewnie to jakaś forma duchowego procentu
składanego.
Kilku spacerowiczów stało obok fontanny przy końcu ogrodu. Paru straŜników
patrolowało krzaki w pobliŜu ścieŜki. Dostrzegli mnie, rozmawiali chwilę, po czym spojrzeli
w inną stronę. Dyskretni.
Wróciłem niecały tydzień temu. Większość spraw nadal czekała na załatwienie. Dwór
Amberu pełen był podejrzeń i niepokojów. I jeszcze to: nagły zgon, by jeszcze bardziej
zagrozić krótkiemu, nieszczęśliwemu wstępnemu okresowi panowania Corwina I. Czyli
mojemu.
Nadeszła pora, by wziąć się za to, co powinienem załatwić na samym początku. Ale wciąŜ
miałem tyle waŜnych spraw. Nic, Ŝebym coś przeoczył. Po prostu wyznaczyłem sobie
priorytety i trzymałem się ich. Teraz jednak...
Przeszedłem przez ogród, z cienia w blask skośnych promieni słońca. Wszedłem na
szerokie, kręcone schody. Wartownik stanął na baczność, kiedy wkraczałem do pałacu.
Dotarłem do tylnych schodów, wspiąłem się na piętro, potem na drugie. Z prawej strony, ze
swoich apartamentów, wyłonił się mój brat, Random.
- Corwinie! - zawołał, obserwując moją twarz. - Co się stało? Zobaczyłem cię z balkonu
i...
- Wejdźmy - wskazałem wzrokiem drzwi. - Musimy porozmawiać. Natychmiast.
Zawahał się, spoglądając na mój bagaŜ.
- Dwa pokoje dalej - zaproponował. - Dobra? Tutaj jest Vialle.
- W porządku.
Poszedł przodem i otworzył przede mną drzwi. Wszedłem do niewielkiego saloniku,
poszukałem odpowiedniego miejsca i zrzuciłem zwłoki.
Random patrzył na tobół.
- Co mam zrobić? - zapytał.
- Odpakuj - poleciłem. - I przyjrzyj się dokładnie.
Przyklęknął i rozwiązał płaszcz. Odchylił róg.
- Trup - stwierdził. - W czym problem?
- Miałeś się przyjrzeć dokładnie. Odsuń mu powiekę. Otwórz usta i zbadaj zęby. Dotknij
grzebieni na wierzchu dłoni. Policz stawy palców. A potem pogadamy o problemach.
Zabrał się do wykonywania moich poleceń, ale kiedy obejrzał ręce, przerwał i kiwnął
głową.
- Zgadza się - oświadczył. - Przypominam sobie.
- Przypomnij sobie głośno.
- To było u Flory...
- Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem kogoś takiego - powiedziałem. - Ale to ciebie
ścigali. Nigdy się nie dowiedziałem, dlaczego.
- 2 -
Zelazny Roger
Znak JednoroŜca
- To prawda - przyznał. - Nie miałem okazji, Ŝeby ci o tym opowiedzieć. Nie byliśmy
razem dostatecznie długo. To dziwne... Skąd on się tutaj wziął?
Zawahałem się, niepewny, czy najpierw wysłuchać jego historii, czy opowiedzieć moją.
Moja wygrała, poniewaŜ była moja, a poza tym dość pilna.
Westchnąłem i opadłem na krzesło.
- Właśnie straciliśmy kolejnego brata - oznajmiłem. - Caine nie Ŝyje. Dotarłem na miejsce
odrobinę za późno. To coś... ten stwór... to zrobił. Z oczywistych powodów chciałem go
dostać Ŝywego. Ale bronił się zaciekle. Nie miałem wyboru.
Gwizdnął cicho i usiadł naprzeciwko mnie.
- Rozumiem - mruknął niemal szeptem.
Obserwowałem jego twarz. Czy mi się zdawało, czy naprawdę najdelikatniejszy z
uśmiechów czaił się w kącikach ust, by pojawić się i spotkać z moim uśmiechem? Całkiem
moŜliwe.
- Nie - stwierdziłem zdecydowanie. - Gdyby było inaczej, zorganizowałbym wszystko tak,
by moja niewinność nie budziła wątpliwości. Mówię ci, jak było naprawdę.
- Zgoda - odparł. - Gdzie jest Caine?
- Pod warstwą ziemi w Gaju JednoroŜca.
- Miejsce budzi podejrzenia. Albo niedługo zacznie. Wśród innych.
Kiwnąłem głową.
- Wiem. Ale musiałem schować ciało i czymś je na razie przykryć. Nie mogłem przecieŜ
przynieść go tutaj i od razu wpaść w ogień pytań. Zwłaszcza Ŝe czekały na mnie pewne waŜne
odpowiedzi. W twojej głowie.
- Dobra - stwierdził. - Nie wiem, jak są waŜne, ale naleŜą do ciebie. Tylko nie trzymaj
mnie w niepewności. Jak do tego doszło?
- Zaraz po lunchu - odparłem. - Jadłem w porcie, z Gerardem. Potem Benedykt ściągnął
mnie z powrotem przez Atut. U siebie w pokoju znalazłem wiadomość, którą ktoś musiał
wsunąć pod drzwiami. Miałem się udać na spotkanie do Gaju JednoroŜca, po południu.
Kartka była podpisana "Caine".
- Masz ją jeszcze?
- Tak - wyciągnąłem skrawek papieru z kieszeni i podałem mu. - O, proszę.
Studiował go przez chwilę, po czym potrząsnął głową.
- Sam nie wiem. To mogłoby być jego pismo... gdyby się spieszył. Ale nie sądzę.
Wzruszyłem ramionami. Odebrałem kartkę, zwinąłem i odłoŜyłem na bok.
- Wszystko jedno. Próbowałem się z nim skontaktować przez Atut, Ŝeby zaoszczędzić
sobie jazdy, ale nie odbierał. Pomyślałem, Ŝe jeśli sprawa jest aŜ tak waŜna, to pewnie chce
zachować w tajemnicy miejsce swego pobytu. Więc wziąłem konia i pojechałem.
- Czy mówiłeś komuś, dokąd jedziesz?
- Nikomu. Uznałem jednak, Ŝe koniowi przyda się trochę ruchu, więc kłusowałem w
niezłym tempie. Nie widziałem, jak to się stało, ale zobaczyłem Caine'a, gdy tylko dotarłem
do lasu. Miał poderŜnięte gardło, a kawałek dalej coś się ruszało w krzakach. Dogoniłem tego
faceta, skoczyłem na niego, walczyliśmy, musiałem go zabić. W tym czasie nie
prowadziliśmy konwersacji.
- Jesteś pewien, Ŝe złapałeś właściwą osobę?
- Jak tylko moŜna być pewnym w takich okolicznościach. Jego ślady prowadziły do
Caine'a. Miał świeŜą krew na ubraniu.
- Mogła być jego własna.
- Przyjrzyj mu się. śadnych ran. Skręciłem mu kark. Przypomniałem sobie, oczywiście,
gdzie widziałem podobnych, więc przyniosłem go wprost do ciebie. Zanim mi o tym
opowiesz, jeszcze jedno, Ŝeby zamknąć sprawę. - Wyjąłem z kieszeni drugą wiadomość. -
Ten stwór miał przy sobie to. Uznałem, Ŝe zabrał Caine'owi.
- 3 -
Zelazny Roger
Znak JednoroŜca
Random przeczytał, skinął głową i oddał mi kartkę.
- Od ciebie do Caine'a z prośbą o spotkanie. Tak, rozumiem. Nie muszę chyba pytać...
- Nie musisz pytać - dokończyłem. - I rzeczywiście przypomina to trochę mój charakter
pisma. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
- Ciekawe, co by się stało, gdybyś przed nim dotarł na miejsce.
- Pewnie nic - odparłem. - Wydaje się, Ŝe chcieli mnie Ŝywego i skompromitowanego.
Sztuka polegała na ściągnięciu nas tam we właściwej kolejności, a nie jechałem tak szybko,
by zdąŜyć na pierwszy akt.
Przytaknął.
- Biorąc pod uwagę wąski margines czasu - powiedział - to musi być ktoś stąd, z pałacu.
Masz jakieś sugestie?
Parsknąłem i sięgnąłem po papierosa. Zapaliłem go i parsknąłem jeszcze raz.
- Dopiero co wróciłem. Ty byłeś tu przez cały czas - zauwaŜyłem. - Kto ostatnio
nienawidzi mnie najbardziej?
- To kłopotliwe pytanie, Corwinie - stwierdził. - KaŜdy tutaj ma coś przeciwko tobie.
Normalnie stawiałbym na Juliana, ale on do tego nic pasuje.
- Dlaczego nie?
- Przyjaźnili się z Caine'em. JuŜ od lat. Popierali się nawzajem, chodzili razem. Znana
sprawa. Julian jest zimny, małostkowy i tak samo złośliwy, jak za dawnych czasów. Ale jeśli
kogokolwiek lubił, to właśnie Caine'a. Nie sądzę, Ŝeby go zabił, nawet po to, by ci
zaszkodzić. W końcu, gdyby tylko o to mu chodziło, mógłby znaleźć wiele innych sposobów.
Westchnąłem.
- Kto następny?
- Nie wiem. Po prostu nie wiem.
- No dobrze. Jak, twoim zdaniem, na to zareagują?
- Jesteś przegrany, Corwin. Cokolwiek powiesz, i tak kaŜdy uzna, Ŝe ty to zrobiłeś.
Skinąłem głową w stronę trupa. Random wzruszył ramionami.
- To moŜe być jakiś biedak, którego ściągnąłeś z Cienia, Ŝeby zrzucić na niego winę.
- Owszem - przyznałem. - Zabawna rzecz. Wróciłem do Amberu w idealnym czasie, Ŝeby
zająć pozycję dającą przewagę.
- Najlepszy moŜliwy moment - zgodził się Random. - Nie musiałeś nawet zabijać Eryka,
by zdobyć to, co chciałeś. Szczęśliwy zbieg okoliczności.
- To fakt. Ale wszyscy wiedzą, po co tu przybyłem. Jest tylko kwestią czasu, by moi
Ŝołnierze - cudzoziemcy, specjalnie uzbrojeni i zakwaterowani tutaj - zaczęli budzić niechęć.
Jak dotąd, ratuje mnie przed tym jedynie zewnętrzne zagroŜenie. Dochodzą jeszcze
podejrzenia o czyny, których miałbym dokonać przed powrotem, choćby zamordowanie sług
Benedykta. A teraz jeszcze to...
- Owszem - przyznał Random. - Pomyślałem o tym, gdy tylko mi powiedziałeś. Kiedy
dawno temu zaatakowaliście razem z Bleysem, Gerard usunął ci z drogi - część floty. Caine
natomiast wprowadził swoje okręty do walki i powstrzymał cię. Teraz, kiedy zginął,
powierzysz pewnie Gerardowi dowództwo marynarki.
- Komu innemu? Jest jedynym, który się na tym zna.
- Mimo wszystko...
- Mimo wszystko. Zgadza się. Gdybym miał kogoś zabić, Ŝeby umocnić swoją pozycję,
logika nakazywałaby wybrać Caine'a. Taka jest prawda.
- Jak chcesz to rozegrać?
- Powiem o wszystkim, co zaszło, i spróbuję wykryć, kto za tym stoi. Masz lepsze
propozycje?
- Zastanawiałem się, czy mógłbym ci zapewnić alibi. Ale nie widzę wielkich szans.
Potrząsnąłem głową.
- 4 -
Zelazny Roger
Znak JednoroŜca
- Wszyscy wiedzą, Ŝe jesteśmy przyjaciółmi. Jakkolwiek dobrze by to brzmiało, efekt
byłby raczej przeciwny do zamierzeń.
- A myślałeś, czyby się nie przyznać?
- Myślałem. Ale obrona własna odpada. Podcięte gardło wyraźnie dowodzi, Ŝe musiał
zostać zaskoczony. A nie mam ochoty na jedyną alternatywę: by spreparować jakieś dowody,
Ŝe był zamieszany w coś paskudnego i Ŝe zrobiłem to dla dobra Amberu. Odmawiam wzięcia
na siebie winy na tych warunkach. Zresztą, w ten sposób teŜ nie uniknąłbym podejrzeń.
- Ale zyskałbyś opinię twardego faceta.
- Nie ten rodzaj twardości jest mi potrzebny dla tego, co zamierzam. Nie, to wykluczone.
- Wyczerpaliśmy więc wszystkie moŜliwości. Prawie.
- Co to znaczy "prawie"?
Przymknąwszy lekko powieki zaczął się wpatrywać w paznokieć swego lewego kciuka.
- Wiesz, przyszło mi właśnie do głowy, Ŝe moŜe jest ktoś, kogo chciałbyś usunąć ze
sceny. Trzeba pamiętać, Ŝe zawsze moŜna przesunąć kadr.
Zamyśliłem się. Dopaliłem papierosa.
- Niegłupie - stwierdziłem. - Ale aktualnie nie mam więcej zbędnych braci. Nawet
Juliana. Zresztą, on jest najtrudniejszy do wkadrowania.
- To nie musi być nikt z rodziny - zauwaŜył. - Mamy całą masę szlachty z moŜliwymi
motywami. Wormy sir Reginalda...
- Daj spokój, Random. Przekadrowanie teŜ odpada.
- Jak chcesz. W takim razie moje małe, szare komórki wyczerpały się zupełnie.
- Mam nadzieję, Ŝe nie te, które odpowiadają za pamięć.
Westchnął. Przeciągnął się. Wstał, przestąpił nad trzecim obecnym w pokoju i podszedł
do okna. Rozsunął zasłony i przez długą chwilę wyglądał na zewnątrz.
- Jak chcesz - powtórzył. - To długa opowieść...
Po czym zaczął głośno wspominać.
- 5 -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl