Alfred Hitchcock - Tajemnica czlowieka z blizna, Lubie czytac, Hitchcock Alfred
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA
CZŁOWIEKA Z BLIZNĄ
PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW
(Tłumacz: ANNA IWAŃSKA)
Słowo wstępu Alfreda Hitchcocka
Witajcie, miłośnicy tajemniczych historii. Z przyjemnością i dumą prezentuję najnowszą
przygodę Trzech Detektywów. Rozwiązują oni zaskakującą i skomplikowaną sprawę, mającą
międzynarodowe powiązania. Stykamy się tu z bandą terrorystów i napadem na bank, a osią
intrygi jest niewidomy człowiek z blizną na twarzy.
Więcej nie powiem, gdyż obawiam się, że mógłbym zdradzić zbyt wiele. Jeśli
rozbudziłem Waszą ciekawość, zabierzcie się do czytania rozdziału pierwszego.
Tym jednak, którzy być może stykają się z Trzema Detektywami po raz pierwszy, pragnę
powiedzieć, że mieszkają oni w Rocky Beach, małym miasteczku na kalifornijskim
wybrzeżu. Przywódcą zespołu jest Jupiter Jones, chłopiec obdarzony fotograficzną pamięcią i
umysłem ścisłym jak stalowy potrzask. Żywi on wiarę w siebie, zadziwiającą u kogoś tak
młodego. Pete Crenshaw, Drugi Detektyw, jest wysportowany, mocny i ostrożniejszy od
Jupe'a. Bob Andrews zajmuje się dokumentacją i dokonuje poszukiwań w archiwach i
bibliotekach, ale lubi przygody i chętnie wkracza do akcji jako detektyw.
Reszty dowiecie się z książki. Bierzcie się do czytania - życzę dobrej zabawy!
Alfred Hitchcock
ROZDZIAŁ 1
Niewidomy ucieka
- Jeśli to się zaraz nie skończy, zacznę krzyczeć! - powiedziała kobieta w płaszczu
przeciwdeszczowym.
Poryw wiatru zawirował po Bulwarze Wilshire. Uderzył w parasolkę kobiety i wywinął ją
na drugą stronę, po czym pomknął dalej, oblewając deszczem sklepowe witryny.
Bob Andrews, który stał obok kobiety na przystanku autobusowym, myślał przez chwilę,
że rzeczywiście zacznie ona krzyczeć. Wpatrywała się w swoją zniszczoną parasolkę, a potem
spojrzała oskarżające na Boba, jakby to on był wszystkiemu winien. Wreszcie zupełnie
nieoczekiwanie roześmiała się.
- Niech to diabli - powiedziała i wrzuciła parasolkę do kosza na śmieci. - Musiałam się
wybrać do Kalifornii akurat w czasie burzy!
Usiadła na ławce obok tablicy z rozkładem jazdy.
1
Bob, zziębnięty i przemoczony, drżał i kulił ramiona. Był to najbardziej deszczowy
kwiecień, jaki pamiętał. Około szóstej w ten wielkanocny poniedziałek było nie tylko zimno,
ale prawie ciemno z powodu burzy. Bob bez sprzeciwu poświęcił trochę czasu ze swych
wiosennych wakacji na sprawunki, ale teraz czekanie na autobus dłużyło mu się bez końca.
- O, idzie ten niewidomy - powiedziała kobieta na ławce.
Bob spojrzał w głąb ulicy. Przez szum deszczu słyszał stukanie laski i brzęk
podrzucanych w metalowym kubku monet.
- Biedak - mówiła kobieta. - Często bywa ostatnio w tej okolicy. Zawsze mu coś daję.
Zaczęła grzebać w portmonetce. Ślepiec podszedł bliżej i Bob zauważył, że jest chudy i
utyka. Miał wysoko podniesiony kołnierz i nasuniętą głęboko na czoło czapkę. Nosił ciemne
okulary, a do kurtki przypięta była okryta plastykiem kartka ze starannie wykaligrafowanym
tekstem: “Jestem ślepy. Bóg wynagrodzi".
- Wstrętny dzień - kobieta wstała i wrzuciła monetę do kubka niewidomego.
- ...kuję! - powiedział. Jego biała laska stukał, wzdłuż, krawężnika, potem uderzyła w
ławkę. Ostukiwał ją tam i z powrotem, wreszcie usiadł na niej.
Bob i kobieta przypatrywali mu się chwilę, po czym odwrócili głowy i przenieśli wzrok
na oświetlone okna banku po drugiej stronie ulicy.
Właśnie kończono tam sprzątanie. Blaty kontuarów błyszczały, a krzesła były porządnie
ustawione. Dwoje sprzątających - mężczyzna w kombinezonie, z długimi, rozczochranymi,
siwymi włosami i niska tęga kobieta - stało przy drzwiach prowadzących z pomieszczeń
bankowych do holu budynku biurowego.
Z zaplecza nadszedł umundurowany strażnik z pękiem kluczy. Zamienił kilka słów ze
sprzątaczami i otworzył im drzwi.
Kiedy sprzątacze szli przez hol do windy, Bob spojrzał znowu na niewidomego. Spod
czapki wystawały mu siwe włosy, a policzki pokrywał parodniowy zarost. Od szczęki po kość
policzkową biegła brzydka, szeroka blizna. Wypadek, po którym stanowiła ponurą pamiątkę,
musiał być okropny, pomyślał Bob. Zastanawiał się, czy w tym samym wypadku ów człowiek
stracił także wzrok.
Żebrak pochylił się wprzód, jakby zamierzał wstać. Na wpół uniesiony zahaczył nogą o
laskę i zakołysał się w bok.
- Och! - kobieta złapała go za ramię, żeby mu przywrócić równowagę.
Metalowy kubek spadł i potoczył się po chodniku. Monety rozsypały się na wszystkie
strony.
- Moje pieniądze - zakrzyknął żebrak.
- Wszystko pozbieramy! Niech się pan nie trudzi - powiedziała kobieta.
Przykucnęła, żeby pozbierać monety z chodnika, a Bob wyławiał je z rynsztoka. Kobieta
podniosła kubek, który potoczył się pod kosz na śmieci, i wrzuciła do niego zebrane monety.
- Czy znalazła pani wszystko? - zapytał niewidomy. - Przez cały dzień tylko tyle
uzbierałem.
Bob dorzucił do kubka mokrą ćwierćdolarówkę i dwie dziesięciocentówki i powiedział:
- Myślę, że nie przeoczyliśmy niczego.
Kobieta wręczyła kubek niewidomemu, a ten wysypał monety na dłoń i przeliczył je
palcami, mrucząc pod nosem.
- Tak, wszystko w porządku - powiedział wreszcie.
- Czy pan czeka na autobus? - zapytała go kobieta. - Zdaje się, że nadjeżdża.
- Nie. Dziękuję pani. Mieszkam niedaleko.
Bob spojrzał na drugą stronę ulicy. Sprzątacz wrócił do holu budynku biurowego. Stał
przy drzwiach prowadzących do banku, potrząsając klamką. Z zaplecza nadchodził strażnik z
2
kluczem. Otworzył drzwi i rozmawiali chwilę, po czym sprzątacz wszedł do pomieszczeń
bankowych, Niewidomy wstał i ruszył przed siebie, stukając laską.
- Biedak - powtórzyła kobieta. - Mam nadzieję, że nie musi iść daleko.
Bob patrzył za wolno oddalającym się żebrakiem.
- Och, coś mu wypadło - powiedziała kobieta.
- Hej, panie! - zawołał Bob. Podbiegł i podniósł leżący na chodniku portfel.
Niewidomy doszedł już do następnej przecznicy. Zatrzymał się przy krawężniku,
wyznaczył drogę laską i zszedł na jezdnię. W tym momencie jego szczupłą sylwetkę
oświetliły reflektory nadjeżdżającego trochę zbyt szybko samochodu. Hamując przed
skrzyżowaniem, wpadł w poślizg na mokrej jezdni. Kobieta trwożliwie zapiszczała, Bob
głośno krzyknął, zazgrzytały hamulce. Niewidomy skrętem ciała starał się uniknąć zderzenia
z pędzącym na niego samochodem. Rozległ się huk i żebrak potoczył się po jezdni.
Samochód stanął. Wyskoczył z niego kierowca. Bob i kobieta podbiegli do miejsca
wypadku. Wszyscy troje znaleźli się równocześnie przy leżącym.
Kierowca ukląkł przy nim i chciał go wziąć za rękę.
- Nie! - Żebrak uderzył kierowcę pięścią. - Moje okulary! - krzyczał dziko.
Kobieta podniosła je i podała żebrakowi. Były całe. Założył je i szukał po omacku laski.
W świetle reflektorów samochodu Bob zobaczył, że kierowca jest młody i bardzo blady
po przeżytym szoku. Podniósł laskę i włożył ją niewidomemu do ręki. Ten podniósł się
wolno. Obracał głowę to w jedną, to w drugą stronę, jakby próbując z wielkim trudem się
rozejrzeć. Wreszcie ruszył w boczną ulicę. Kulał i stękał z bólu.
- Proszę pana, proszę poczekać - zawołał kierowca.
- Powinniśmy wezwać policję - powiedziała kobieta. - On może być ranny!
Niewidomy stukał laską, kulał, ale spiesznie niemal truchtem szedł dalej. Bob pobiegł,
wołając, żeby się zatrzymał.
Niewidomy znikł w wąskiej uliczce za rzędem sklepów. Bob poszedł za nim. Było tak
ciemno, że wciąż się o coś potykał i musiał odnajdywać drogę wyciągniętymi rękami. Uliczka
kończyła się małym podwórkiem. Nad tylnymi drzwiami przyległego budynku paliła się
żarówka, oświetlając pojemnik na śmieci i kartonowe pudło, wolno rozmakające na deszczu.
Bob dostrzegł drugą uliczkę, prowadzącą z powrotem na Wilshire, ale po żebraku nie było ani
śladu. Przepadł!
ROZDZIAŁ 2
Zgubiony portfel
- Nie był naprawdę ślepy - mówił Bob. - Jak mógł niewidomy umknąć tak szybko?
Być może niewidomi są zdolni poruszać się szybko w znajomych sobie miejscach
-powiedział Jupiter Jones. - Poza tym są, oczywiście, nawykli do odnajdywania drogi po
omacku.
Jupiter starannie dobierał słowa, co było jego charakterystyczną manierą
Działo się to następnego rana. Bob spotkał się ze swoimi przyjaciółmi, Jupiterem i
Pete'em Crenshawem w otwartej pracowni Jupe'a na terenie składu złomu Jonesa. Przestało
padać. Ranek był czysty i świeży i chłopcy omawiali zdarzenie z poprzedniego wieczoru.
Zgubiony przez żebraka portfel leżał na warsztacie Jupe'a.
Nawet jeśli tylko udawał ślepca, to dlaczego uciekał? Zupełnie jakby się nas bał... - Bob
urwał i zamyślił się chwilę. - Chyba zresztą nikt z nas nie zachował się rozsądnie. Pani, która
ze mną czekała na przystanku, znikła, kiedy wróciłem. Przypuszczam, że nadjechał autobus i
3
wsiadła do niego. Kierowca samochodu, który uderzył niewidomego, odjechał, gdy mu
powiedziałem, że żebrak przepadł. A ja stałem jak idiota z tym portfelem, zamiast mu podać
nazwisko niewidomego i swoje.
- Byłeś w szoku - powiedział Jupiter. - W kryzysowej sytuacji ludzie często postępują
nieracjonalnie.
W trakcie rozmowy Jupe majstrował przy starym telewizorze, przywiezionym do składu
tydzień temu przez wujka Tytusa. Wymienił popękane przewody i zrobił kilka poprawek
wewnątrz aparatu. Ustawił go należycie na warsztacie i włączył do gniazdka. Z telewizora
popłynął obiecujący szum.
- Aha!
- Twój kolejny wyczyn - powiedział z ironicznym podziwem Pete.
- Zapewne tak - Jupe kręcił gałką telewizora.
Chłopcy uśmiechnęli się. Jupiter był swego rodzaju geniuszem w umiejętności
reperowania i konstruowania różności z kawałków złomu. Złożył trzy radyjka walkie-talkie,
którymi wszyscy trzej posługiwali się z pożytkiem. Wyreperował starą prasę drukarską,
stojącą w rogu pracowni. Jego też dziełem był peryskop, stanowiący część wyposażenia
Kwatery Głównej, czyli starej przyczepy kempingowej ukrytej pod stertami złomu w pobliżu
pracowni. O przyczepie tej wujek Tytus i ciocia Matylda dawno zapomnieli.
Wuj i ciocia Jupitera wiedzieli o pasji Jupe'a, Boba i Pete'a do wykrywania przestępstw i
o tym, że chłopcy nazwali się Trzema Detektywami. Nie zdawali sobie jednak sprawy, jak
bogata była ich działalność. W przyczepie pełno było urządzeń pomocnych w pracy
detektywów. Mieli tam małe laboratorium kryminalne z przyrządem do wykrywania
odcisków palców i mikroskopem. Sami wywoływali zdjęcia w ciemni fotograficznej. W
biurze znajdowała się też szafka zapełniona aktami spraw, jakie rozwiązali. Mieli nawet
własny telefon, który opłacali pieniędzmi zarobionymi w składzie złomu.
Teraz wszystko wskazywało na to, że wyposażenie Kwatery Głównej uzupełni telewizor.
Stojący na warsztacie Jupe'a aparat wracał do życia. Obraz zamigotał i ustabilizował się.
- ... państwu skrót porannych wiadomości - rozległ się głos spikera. Na ekranie pojawił
się dziennikarz, życząc wszystkim dobrego dnia. Doniósł następnie, że sztorm na Oceanie
Spokojnym minął Los Angeles i w południowej Kalifornii można oczekiwać kilku dni ładnej
pogody.
- Na wzgórzach za Malibu nastąpiło obsunięcie gruntu - mówił. - Mieszkańcy kanionu
Big Tujunga porządkują swe posiadłości po wczorajszej powodzi.
- A teraz kolej na lokalne informacje policyjne. Nasza ekipa znajduje się obecnie na
miejscu dokonania śmiałego rabunku Kasy Oszczędnościowo-Pożyczkowej w Santa Monica.
Złodzieje weszli do banku wczorajszego wieczora w przebraniu ekipy sprzątającej. Uwięzili
strażnika bankowego w sali posiedzeń i czekali aż do rana na przybycie urzędników. Kiedy o
ósmej czterdzieści pięć został zwolniony zegarowy zamek automatyczny, zmusili wiceprezesa
banku, Samuela Hendersona, do otworzenia skarbca. Następnie uszli z łupem wysokości
ćwierć miliona dolarów i z nie ustalonej wartości biżuterią zrabowaną ze skrytek sejfowych
klientów banku. W południowym wydaniu dziennika poinformujemy państwa o dalszych
szczegółach.
- Masz! - Jupe wyłączył telewizor.
- O rany, byłem akurat naprzeciw Kasy Oszczędnościowej w Santa Monica wczoraj
wieczór! - wykrzyknął Bob. - Wtedy ten niewidomy... niewidomy...
Bob urwał i zbladł.
Musiałem widzieć jednego ze złodziei.
Pete i Jupe patrzyli na niego wyczekująco.
4
- Tak pewnie, że widziałem. Całe wnętrze banku było widoczne z przystanku. Widziałem,
jak sprzątacze wyszli do holu i podeszli do windy. Potem mężczyzna, to znaczy sprzątacz,
wrócił i zapukał, żeby mu strażnik otworzył.
- Wrócił? - zapytał Jupe. - To był ten sam człowiek?
- No, tak przypuszczam... przypuszczałem... - Bob zastanawiał się - Nie wiem.
Niewidomy upuścił swój kubek, z którego wysypały się monety. Więc zbieraliśmy je z tą
panią i oddaliśmy mu kubek z zawartością, potem zobaczyłem sprzątacza przy drzwiach
banku.
- Więc to mógł być inny człowiek - powiedział Jupe.
Bob skinął głową.
- Co za pomysł! - wykrzyknął Pete. - Sprzątacze kończą pracę i wjeżdżają windą na górę.
Potem przychodzi ktoś przebrany za sprzątacza i puka do drzwi. Strażnik go wpuszcza i...
bum! Strażnik ląduje zamknięty w pokoju na zapleczu, a bandyci buszują po banku jak u
siebie w domu. Alarm nie działa. Mogą tylko siedzieć i czekać, aż przyjdą pracownicy.
- No pewnie! Tak się to musiało stać - powiedział Bob.
- Czy widziałeś, skąd przyszedł ten sprzątacz? - zapytał Jupe. - Czy wszedł do holu z
windy, czy z ulicy?
Bob potrząsnął głową.
- Facet był już w holu, kiedy go zobaczyłem. Myślałem, że zjechał windą. Ale jeśli nie
był jednym ze sprzątających w budynku, mógł wejść z ulicy.
- Co otwiera interesującą możliwość rozważań - Jupiter wziął do ręki leżący na
warsztacie portfel. - Powiedzmy, że ów człowiek wszedł z ulicy Ślepiec upuszcza swój kubek
w momencie, gdy fałszywy sprzątacz zbliża się do drzwi budynku. Ty i kobieta schylacie się,
żeby pozbierać rozsypane pieniądze. Każdy by tak postąpił. Jesteście zajęci i nie widzicie, jak
złodziej wchodzi do holu. Czy to wam nasuwa jakieś przypuszczenia?
Bob przełknął głośno ślinę.
- Ślepiec ubezpieczał złodziei! Jupe oglądał portfel.
- Bardzo ładny. Z miękkiej skóry i kupiony u Neimana-Marcusa. To jeden z najdroższych
sklepów w mieście.
- Nie zwróciłem na to uwagi - powiedział Bob. - Zajrzałem tylko do środka, czy nie ma
tam numeru telefonu tego niewidomego, ale nie znalazłem.
Jupe przejrzał zawartość portfela.
- Karta kredytowa, dwadzieścia dolarów w gotówce, krótkoterminowe prawo jazdy. Po co
ślepemu prawo jazdy?
Bob kiwał głową.
- Słusznie. Oczywiście udawał niewidomego. Wcale nie jest ślepy.
- Hector Sebastian - czytał Jupiter z prawa jazdy - zamieszkały przy Mountain Avenue
1534.
- Tam jest bardzo fajnie - powiedział Pete. - Może żebranie bardziej popłaca niż
myślałem.
- To nie musi być adres żebraka - zauważył Jupe. - Może jest kieszonkowcem i ukradł
portfel. Albo go gdzieś znalazł. Bob, czy poszukałeś Hectora Sebastiana w książce
telefonicznej?
- Tak. Nie ma go tam. Jupiter wstał.
- Być może mamy tu coś, co zainteresuje policję. Z drugiej strony upuszczenie przez
żebraka portfela może nie mieć znaczenia. Podobnie jak fakt, że uciekał. Mountain Avenue
jest zaraz na przedmieściach Rocky Beach. Przeprowadzimy małe doświadczenie, nim
zdecydujemy, czy zawiadomić policję, zgoda?
- Pewnie! - wykrzyknął Bob.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]