Allen Louise - Intrygi i tajemnice 01 - Cienie przeszłości(2), Książka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Louise Allen
Cienie przeszłości
Intrygi i tajemnice 01
Intrygi i tajemnice 01
 Rozdział pierwszy
5 stycznia 1814 roku
,
Londyn
- Jakie błękitne niebo, psze pana. W takie ranki świat jest piękny.
- Chyba jesteś zakochany, Dan - stwierdził ironicznym tonem Marcus Carlow, wi-
cehrabia Stanegate, ściągając lejce, kiedy konie szybkim kłusem skręcały z Piccadilly w
Albemarle Street.
- Na pewno się nie przymknę - rzucił oburzony koniuszy, a do wicehrabiego dole-
ciała woń cebuli. - Cudny dzionek, aż się serce raduje. Takiego dnia nie może się zdarzyć
nic złego.
- Po takiej uwadze przesądny człowiek powinien położyć się do łóżka, zaryglować
drzwi i czekać na klęskę - zauważył z przekąsem Marcus, starając się zapanować nad
końmi, które nie chciały włączyć się w ruch, spłoszone tłumem idącym chodnikiem.
Dan miał rację. To był udany dzień. Świeciło słońce, powietrze było rześkie, mgła
się uniosła, a intrygująca pani Perdita Jensen dawała niedwuznacznie do zrozumienia, że
nie ma nic przeciwko wyraźnym awansom Marcusa.
Tak, jeśli nie brać pod uwagę złego stanu zdrowia ojca, rozmyślał Marcus, co tak
przygnębia matkę, zachowania jednej siostry, która najwyraźniej chce przedwcześnie
wpędzić go do grobu, równie niepokojącej słodkiej niewinności drugiej siostry i brata,
który w nielicznych chwilach, kiedy nie ryzykuje własnego życia na polach bitwy, posta-
nawia być największym rozpustnikiem w mieście. Jeśli nie zważać na to wszystko, to
rzeczywiście można uwierzyć, że nic złego nie może się stać.
Czekał go obiad z rodziną, spotkanie z zarządcą nieruchomości Brocketem, kolacja
w klubie, a potem wizyta w dyskretnym mieszkanku pani Jensen w celu ustalenia warun-
ków. Dzień spokojny, uporządkowany i przewidywalny, przynajmniej na razie.
- Odprowadź powóz do stajni, Dan. Nie będę...
Drzwi okazałej miejskiej rezydencji otworzyły się gwałtownie i pojawił się w nich
wyraźnie poruszony lokaj.
- Co siÄ™ dzieje, Peters?
- Milordzie! - Lokaj zatrzymał się na schodach. - Hrabia Narborough! Chyba ma
kolejny atak serca. Pan Wellow powiedział, że muszę natychmiast wziąć konia i sprowa-
dzić doktora.
- Dan, trzymaj lejce. - Marcus zeskoczył i energicznie popchnął lokaja na miejsce
za Danem. - Jeśli doktora Rowlandsa nie będzie w domu, znajdźcie go i przywieźcie.
Przeskakując po dwa stopnie, Marcus wpadł do domu. W holu panował chaos. Ri-
chards, młodszy lokaj, ściskał nerwowo dłonie i powtarzał, że to nie jego wina, przecież
młoda dama wyglądała na godną szacunku i skąd miał wiedzieć, że to jakaś ulicznica i
morderczyni. Kamerdyner Wellow krzyczał na Fellinga, starszego lokaja hrabiego, żeby
natychmiast znalazł lekarstwa, a przy schodach zgromadziły się trzy młode kobiety.
Honoria, starsza siostra Marcusa, wykrzykiwała coś kłótliwym tonem. Verity,
młodsza siostra, stała zalana łzami. Marcus zrzucił z siebie płaszcz i podszedł do jedynej
osoby, która zachowywała spokój.
- Panno Price, co tu się stało?
Dama do towarzystwa jego sióstr odwróciła się i na widok Marcusa odetchnęła z
widocznÄ… ulgÄ….
- Dzięki Bogu, że pan wrócił, milordzie. Nie, Honoria! Milady zdecydowała, że
młoda kobieta ma pozostać w bibliotece dopóty, dopóki lord Stanegate nie zdecyduje, co
trzeba zrobić. Nie będziesz z nią rozmawiać. - Objęła ramieniem Verity i lekko nią po-
trząsnęła. - Przestań płakać, Verity. Myślisz, że to pomoże papie?
- Nie. - Verity przytuliła się do Marcusa. - Papa umiera!
- Nonsens. - Marcus zdecydowanym ruchem uwolnił się z siostrzanych objęć. - Ve-
rity i Honoria, pomóżcie Fellingowi znaleźć leki papy. Panno Price, gdzie jest hrabia Na-
rborough?
- W swoim gabinecie - odpowiedziała. - Pani Hoby powinna tam być, miała podać
herbatÄ™.
- Dziękuję. - Marcus otworzył drzwi gabinetu i wszedł do środka.
Ojciec na wpół leżał w ogromnym skórzanym fotelu. Hrabia miał jedynie 54 lata,
ale z powodu siwych włosów i zgarbionych pleców wydawał się o 20 lat starszy. Marcus
nie pamiętał, żeby ojciec kiedykolwiek był w dobrej formie i aktywny. Teraz, z posinia-
łymi wargami, zamkniętymi i zapadniętymi oczami wyglądał na człowieka umierającego.
- Mamo? - zwrócił się Marcus do siedzącej obok hrabiego żony.
- Wiedziałam, że szybko się zjawisz. George, przyszedł Marc.
Hrabia Narborough uniósł powieki i Marcus odetchnął. Spojrzenie ciemnoszarych
oczu było skupione i żywe.
- Ojcze, co się stało?
- Pewna dziewczyna... przyniosła to. Nie wiem czemu.
Marcus klęknął obok fotela, ujął rękę ojca, a hrabina wstała, usuwając się, żeby
zrobić mu miejsce. Hrabia zacisnął palce na dłoni syna.
- Tam. - Wskazał głową w stronę biurka, gdzie leżał odwinięty z szarego papieru
pakunek. - To stara sprawa. Hebden i Wardale. Martwi i pochowani... tak uważałem. Nic
takiego. To tylko szok... Przeklęte serce.
Hrabina Narborough popatrzyła na syna pytająco, kiedy ten ujął nadgarstek ojca,
starając się wyczuć tętno.
- Wszystko w porządku - powiedział.
Do gabinetu weszła ochmistrzyni, niosąc tacę z herbatą, a tuż za nią lokaj z lekar-
stwami. Unieśli hrabiego i pomogli napić się herbaty. Tymczasem Marcus podszedł do
biurka i przyjrzał się feralnej paczce pierwotnie zawiniętej w zwykły szary papier prze-
wiązany sznurkiem i zapieczętowany czerwonym lakiem. Nazwisko adresata, hrabiego
Narborough, i adres były napisane wyraźnie, prawdopodobnie męską ręką. Marcus po-
chylił się, ale nie wyczuł zapachu perfum.
Na biurku, obok noża do papieru, leżał zwinięty sznur, gruby na cal. Składał się z
pasm niebieskich, czerwonych, żółtych, białych, brązowych i czarnych. Zdziwiony Mar-
cus uniósł go i jedwabny, zakończony węzłem i pętlą sznur niczym wąż wyślizgnął mu
się z palców. Wiedział już, co to jest: luksusowe narzędzie do wykonania wyroku, prze-
znaczone dla utytułowanych skazanych na śmierć. Hrabia wymienił dwa nazwiska: Heb-
den i Wardale. Obaj mężczyźni - jeden zabójca, drugi jego ofiara - nie żyli. Teraz, po
prawie dwudziestu latach, sznur przysłano ich najbliższemu przyjacielowi. Zbieg oko-
liczności? Wątpił w to, a najwyraźniej jego ojciec również.
Marcus zerknął, by upewnić się, że ojciec czuje się w miarę dobrze, i opuścił gabi-
net. Podniesione kobiece głosy dochodziły z Białego Salonu, ale hol był pusty, stał tam
jedynie Wellow, czekajÄ…c na doktora.
- Wellow, co tu się, u diabła, działo?
- Młoda kobieta zadzwoniła do frontowych drzwi. Richards otworzył. Wyglądała
na damę, chociaż niosła paczkę, więc nie odesłał jej do wejścia dla służby. Chciała roz-
mawiać z panem hrabią. Mówiła, że musi dostarczyć przesyłkę do rąk własnych. Ri-
chards zaprowadził ją do gabinetu. - Wyraz twarzy zazwyczaj opanowanego kamerdyne-
ra nie wróżył nic dobrego młodszemu lokajowi. - Z przykrością muszę powiedzieć, że
zapomniał, jak się ta osoba przedstawiła. Zostawił ją samą z milordem. Kilka minut póź-
niej młoda dama wybiegła z gabinetu, wzywając pomocy. Pan hrabia stracił przytom-
ność. Kazałem Richardsowi zamknąć ją w bibliotece i trzymać tam do pańskiego powro-
tu. Wszystko to wydawało mi się podejrzane.
- Bardzo dobrze się spisałeś, Wellow. Dziękuję. Zaraz z nią porozmawiam. Powia-
dom mnie, kiedy zjawi siÄ™ doktor.
Marcus przekręcił klucz w zamku i wszedł do biblioteki. Kobieta, która odwróciła
się od okna, była wysoka i bardzo szczupła. Miała na sobie pospolity ciemny żakiet i
suknię, a na głowie niemodny i niegustowny kapelusz. Sprawiała wrażenie zdenerwowa-
nej.
- Kamerdyner kazał mi czekać na lorda Stanegate'a. Czy to pan?
Zaskoczył go jej ciepły i łagodny głos.
- Tak - odparł ostro, nie próbując ukryć złości. To przecież ona przyczyniła się do
tak poważnego stanu ojca. - A pani?
- Panna Smith.
Dlaczego nie pomyślałam o jakimś bardziej przekonującym nazwisku? - zadała so-
bie w duchu pytanie Nell.
- Panna Smith?
W głębokim męskim głosie zabrzmiało niedowierzanie, a jeden kącik warg uniósł
się w ironicznym uśmiechu.
- Chciałbym wiedzieć, dlaczego przyniosła pani mojemu ojcu jedwabny sznur?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]