Alexandra Adornetto - Blask (fragment), ❹►EBOKI ™ ▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬, Adornetto Alexandra
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Alexandra Adornetto
, Blask
, rozdział
W ludzkim ciele,
przeł. Beata Góralska-Gluma, Copyright ©
Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2011
O
poranku zbudziło mnie słońce wpadające przez wysokie okna. Złociste światło rozlewało
się, tworząc plamy na sosnowych deskach podłogi. W jego promieniach drobinki kurzu
wirowały w nieprzerwanym tańcu. Wdychałam napływający z powietrzem słony zapach
morza. Słyszałam krzyki mew i wzburzone, spienione fale, rozbijające się o skały wybrzeża.
Otaczały mnie znajome przedmioty – nauczyłam się nazywać ten pokój swoim. Ktokolwiek
był odpowiedzialny za urządzenie go, musiał wiedzieć to i owo na temat jego przyszłej
właścicielki. Nie brakowało mu dziewczęcego uroku, głównie za sprawą śnieżnobiałych
mebli, żelaznego łóżka z baldachimem i tapety w różyczki. Szuflady toaletki zdobił wesoły
kwiatowy wzorek, w kącie stał wiklinowy bujany fotel. Przy ścianie obok łóżka umieszczono
zgrabne biureczko na rzeźbionych nóżkach.
Przeciągnęłam się, czując na skórze każdą fałdkę prześcieradła, każde zagniecenie pościeli –
nadal nie przyzwyczaiłam się do jej dotyku. W miejscu, z którego przybyliśmy, nie było
żadnych przedmiotów. Nie potrzebowaliśmy do życia nic o fizycznej strukturze, więc nic
takiego się tam nie znajdowało.
Niełatwo opisać niebo. Niektórym ludziom zdarza się czasem ujrzeć w przelocie jego
skrawek, ukryty w najgłębszych zakamarkach ich podświadomości – zastanawiają się
później, co też takiego to mogło być. Spróbujcie wyobrazić sobie bezkresną przestrzeń
wypełnioną bielą, niewidzialne miasto, w którym, jak okiem sięgnąć, nie widać niczego
materialnego – a mimo to jego piękno nie ma sobie równych. Niebo jak z płynnego złota,
skrzące się różowym kryształem; uczucie lekkości, zwiewności, pozorna pustka, mająca w
sobie więcej przepychu niż najwspanialszy ziemski pałac. Lepiej nie zdołam opisać czegoś
tak niewysłowionego, jak miejsce, w którym do niedawna mieszkałam. Ludzki język mnie
nie zachwycił – wydaje się wręcz absurdalnie ograniczony. Tak wielu rzeczy nie sposób
wyrazić słowami. To chyba w ludziach najsmutniejsze – ich najważniejsze myśli i uczucia
często umykają niewypowiedziane i mało kto umie właściwie je odczytać.
Jednym z najbardziej niezrozumiałych dla mnie ludzkich określeń było słowo „miłość”. Tak
wiele znaczeń związanych z tym jednym słówkiem! Wszyscy szafowali nim beztrosko,
opisując za jego pomocą swoje przywiązanie do ulubionych rzeczy, zwierząt, miejsc czy
potraw, po czym w następnym zdaniu potrafili użyć go w odniesieniu do najważniejszej dla
siebie osoby. Czy to właściwe? Czy dla wyrażania najgłębszych emocji nie powinno istnieć
inne, osobne pojęcie? Ludzie wydawali się bardzo zaabsorbowani miłością. Każdy marzył o
tym, by stworzyć uczuciową więź z kimś, kogo będzie mógł nazywać swoją „drugą
połówką”. Z tego, co czytałam na ten temat, wynikało, że bycie zakochanym oznacza jedno:
zastąpienie obiektowi swoich uczuć całego świata. Reszta mogłaby dla kochanków nie
istnieć. Rozdzieleni wpadali w melancholię, połączeni na nowo – zaczynali żyć. Tylko będąc
razem, byli w stanie dostrzegać barwy otaczającej ich rzeczywistości. W oddaleniu od siebie
tracili je z oczu, aż wszystko zaczynało zlewać się w wyblakłą szarość.
Leżałam w łóżku, rozmyślając o sile tego rodzaju uniesień, tak irracjonalnych i jednocześnie
tak niezaprzeczalnie ludzkich. Jak to jest, gdy czyjaś twarz staje nam się tak droga, że już
zawsze trwa wyryta w naszej pamięci? Jakie to uczucie, cenić czyjś zapach lub dotyk wyżej
niż własne życie? Oczywiście nie wiedziałam nic o ludzkiej miłości, lecz samo pojęcie
zawsze mnie intrygowało. Istoty niebieskie nigdy nie starały się zrozumieć intensywności
łączących ludzi związków, dla mnie jednak było coś fascynującego w łatwości, z jaką
pozwalali oni innym bez reszty opanowywać swoje serca i umysły. Ileż ironii zawierało się w
sposobie, w jaki miłość z jednej strony otwierała im oczy na wspaniałości tego świata, a z
drugiej ograniczała całą ich uwagę do siebie nawzajem.
Dochodzące z dołu odgłosy krzątającego się w kuchni rodzeństwa przerwały moje
rozmyślania i wyciągnęły mnie z łóżka. Zresztą, jakież znaczenie mogą mieć podobne
dywagacje, skoro zakochanie to stan dla aniołów nieosiągalny?
Otuliwszy się szczelnie ciepłą kaszmirową chustą, podreptałam boso na dół. W kuchni
powitała mnie apetyczna woń gorących tostów i kawy. Z przyjemnością zwróciłam uwagę na
fakt, że zaczynam się powoli adaptować – jeszcze kilka tygodni temu tego rodzaju zapachy
mogłyby wywołać ból głowy lub falę mdłości. Tego dnia jednak były przede wszystkim
zachęcające. Pod stopami czułam miłą, gładką fakturę drewna. Nawet gdy, wciąż jeszcze na
wpół śpiąca, stanęłam tak niezdarnie, że zahaczyłam o lodówkę, uderzając się w duży palec,
nie straciłam dobrego humoru. Przeszywający ból przypomniał mi tylko, że żyję, oddycham i
czuję.
–Dobry wieczór, Bethany – zażartował mój brat, wręczając mi kubek gorącej herbaty. Przed
odstawieniem na stół przytrzymałam go w dłoniach odrobinę za długo i poparzyłam sobie
palce. Gabriel zauważył, że drgnęłam z bólu, i ledwo dostrzegalnie ściągnął brwi. Znowu
zapomniałam, że – w odróżnieniu od mojego rodzeństwa – nie jestem odporna na tego typu
doznania.
Moja fizyczna forma była tak samo podatna na zranienia, jak ludzkie ciało, chociaż mogłam
samodzielnie zaleczyć drobne obrażenia, takie jak rozcięcie czy złamana kość. Był to jeden z
głównych powodów, dla których Gabriel miał wątpliwości odnośnie do mojego wyboru.
Uważał, że jestem niemal bezbronna, przez co jego zdaniem cała misja mogła okazać się dla
mnie zbyt niebezpieczna. Zostałam do niej wybrana ze względu na to, że lepiej niż inne
anioły potrafiłam wczuć się w ludzką naturę – opiekowałam się ludźmi, współczułam im,
próbowałam ich zrozumieć. Wierzyłam w nich i płakałam nad ich losem. Być może działo się
tak dlatego, że byłam jeszcze bardzo młoda. Stworzono mnie zaledwie siedemnaście
ziemskich lat wcześniej, co liczone w latach niebieskich równało się niemowlęctwu.
Zarówno Gabriel, jak i Ivy istnieli od stuleci. Walczyli w niejednej bitwie i widzieli ludzkie
okrucieństwo przekraczające granice mojej wyobraźni. Mieli całą wieczność na zdobycie siły
i wytrzymałości potrzebnych do zapewnienia sobie ochrony. Oboje odwiedzali ziemię przy
okazji rozlicznych misji, zdążyli się więc przystosować do panujących tu warunków. Zdawali
sobie sprawę z tutejszych zagrożeń i pułapek. Ja zaś byłam aniołem w najczystszej,
najbardziej wrażliwej postaci – naiwna, ufna, delikatna i krucha. Odczuwałam ból, ponieważ
nie chroniły mnie przed nim lata mądrości i doświadczenia. Z tej właśnie przyczyny Gabriel
wolałby, żeby mnie nie wybrano, i ta sama przyczyna stanowiła powód, dla którego wybrana
zostałam właśnie ja.
Ale ostateczna decyzja nie należała do niego. Należała do kogoś zupełnie innego, kogoś tak
potężnego, że nawet Gabriel nie śmiał mu się sprzeciwiać. Zmuszony był pogodzić się z
faktem, że za moim wyborem stała racja, której nawet on nie był zdolny pojąć.
Upiłam na próbę łyczek herbaty i uśmiechnęłam się do brata. Rozchmurzył się, sięgając po
pudełko płatków i studiując wnikliwie etykietę.
–Co wolisz: tost czy coś pod nazwą „zbożowe kółeczka z miodem”?
–Poproszę tost – odpowiedziałam, krzywiąc się na płatki.
Ivy siedziała za stołem, smarując swoją kromkę masłem. Próbowała rozwinąć w sobie
upodobanie do jedzenia. Obserwowałam, jak kroi chleb na równiutkie kwadraciki, miesza je
na talerzu, a następnie układa niczym puzzle. Podeszłam i usiadłam obok, wdychając upojny
zapach frezji, który zawsze jej towarzyszył.
–Blado wyglądasz – zauważyła ze zwykłym dla niej spokojem, odgarniając wpadający do
oczu kosmyk jasnoblond włosów. Ivy od jakiegoś czasu upierała się, by matkować naszej
małej rodzinie.
–To nic takiego – odparłam od niechcenia, po czym po chwili wahania dodałam: – Po prostu
miałam zły sen.
Wymienili zatroskane spojrzenia. Widziałam, że oboje przejęli się tą informacją.
–Nie powiedziałabym, że to nic takiego – rzekła Ivy. – Wiesz dobrze, że my nie miewamy
snów.
Gabriel odwrócił się od okna i podszedł, by spojrzeć na mnie z bliska. Końcem palca uniósł
mi podbródek. Na jego czole znów rysowały się zmarszczki, zaburzając nieskazitelną
symetrię pięknej twarzy.
–Bądź ostrożna, Bethany – przestrzegł dobrze mi już znanym tonem starszego brata. – Staraj
się nie przywiązywać zanadto do doświadczeń fizycznych. Choć mogą ci się wydać
ekscytujące, pamiętaj, że jesteśmy tu tylko gośćmi. Wszystko to jest tymczasowe i prędzej
czy później będziemy musieli wrócić… – Urwał, widząc rozpacz malującą się na mojej
twarzy. Kiedy podjął myśl, starał się mówić weselszym głosem: – Zresztą, zostało jeszcze
mnóstwo czasu, zanim to nastąpi. Możemy wrócić do tej rozmowy kiedy indziej.
Towarzystwo Ivy i Gabriela bywa pod pewnymi względami dość specyficzne. Gdziekolwiek
się pojawialiśmy, prawie wszyscy się za nimi oglądali. Gabriel w swoim ziemskim wcieleniu
bardziej niż cokolwiek innego przypomina antyczną rzeźbę. Jego ciało ma idealne proporcje,
a każdy mięsień wygląda, jakby został wykuty w marmurze. Długie do ramion włosy w
jasnym piaskowym kolorze nosi najczęściej związane z tyłu w luźny kucyk. Ma wspaniale
sklepione czoło i idealnie prosty nos. Wyblakłe, poprzecierane na kolanach dżinsy i wymięta
lniana koszula dodawały mu swoistego, nonszalanckiego uroku. Gabriel jest archaniołem,
jednym z siedmiu świętych. Zaledwie drudzy od góry w anielskiej hierarchii, mają zarazem
najwięcej do czynienia z ludźmi. Pełnią funkcję łączników między Bogiem a śmiertelnikami
– po to zostali stworzeni. Jednak dusza Gabriela jest przede wszystkim duszą wojownika.
Jego niebieskie imię znaczy „Boży Bohater” – to on patrzył, jak płonie Sodoma i Gomora.
Ivy z kolei, choć należy do najstarszych i najmądrzejszych przedstawicieli naszej rasy, nie
wygląda na więcej niż dwadzieścia lat. Jest serafinem, więc według naszej klasyfikacji
znajduje się najbliżej Boga. W Królestwie Niebieskim serafiny mają po sześć skrzydeł,
symbolizujących sześć dni tworzenia świata. Na nadgarstku Ivy widnieje wytatuowany złoty
wąż – znak jej miejsca w hierarchii. Wedle legend, podczas bitwy serafiny szły w pierwszym
szeregu, zionąc ogniem – lecz ja nie spotkałam nigdy łagodniejszego stworzenia niż ona. W
swej ziemskiej postaci wygląda jak renesansowa Madonna z łabędzią szyją i bladą owalną
twarzą. Jej oczy, podobnie jak oczy Gabriela, mają barwę nieba podczas deszczu. Tego ranka
ubrana była w białą zwiewną sukienkę i złote sandałki.
Ja jedna z naszej trójki nie wyróżniałam się niczym nadzwyczajnym. Ot, pospolity anioł w
okresie przejściowym, nic specjalnego. Najniższy możliwy szczebel. Nie przeszkadzało mi to
– mogłam dzięki temu nawiązywać kontakt z duszami, które przekraczają progi Królestwa
Niebieskiego. Mój wygląd zewnętrzny cechuje taka sama eteryczność, jak w przypadku
mojego rodzeństwa. Tyle że ja mam ciemne oczy i czekoladowobrązowe falujące włosy,
długie do pasa. Gdy dowiedziałam się, że zostanę oddelegowana na ziemię, sądziłam, iż będę
mogła sama zdecydować o tym, jaką powierzchowność przybrać, lecz odbywało się to na
zupełnie innych zasadach. Stworzono mnie drobną, delikatną i raczej niewysoką.
Otrzymałam buzię w kształcie serca, małe, lekko spiczaste uszy i mlecznobiałą skórę. Ilekroć
zdarzyło mi się uchwycić przypadkiem swoje odbicie w lustrze, widziałam gorliwość, której
próżno było szukać na twarzach Ivy i Gabriela. Nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie
prezentować się tak dystyngowanie, jak oni. Pełen powagi i opanowania wyraz twarzy obojga
rzadko się zmieniał, bez względu na dramatyzm sytuacji. Na mojej zaś nieustannie malowało
się zaciekawienie, niezależnie od tego, jak bardzo próbowałam przydać jej nieco stateczności.
Ivy wstała i zaniosła swój talerz do zlewu. Jak zawsze wyglądało to tak, jakby tańczyła,
zamiast iść. Oboje poruszali się z niewymuszonym wdziękiem, który daremnie starałam się
naśladować. Co najmniej kilka razy usłyszałam, że tupię stanowczo zbyt głośno, a do tego
mam dziurawe ręce.
Pozbywszy się resztek niedojedzonego tosta, Ivy rozciągnęła się wygodnie na wyściełanym
poduszkami parapecie i otworzyła gazetę.
–Co nowego? – zapytałam.
W odpowiedzi uniosła pierwszą stronę, abym mogła zobaczyć. Odczytałam nagłówki:
zamachy bombowe, kataklizmy, kryzys ekonomiczny… Byłam zdruzgotana.
–Nic dziwnego, że ludzie nie czują się bezpieczni – westchnęła Ivy. – Zupełnie zatracili
wiarę w siebie nawzajem.
–Czy istnieje w takim razie cokolwiek, co moglibyśmy dla nich zrobić? – spytałam
niepewnie.
–Nie spodziewajmy się na początku zbyt wiele – odparł Gabriel. – Zmiany wymagają czasu.
–Poza tym nie mamy zajmować się zbawianiem całego świata – dodała Ivy. – Musimy
skupić się na odcinku, który nam przydzielono.
–Masz na myśli to miasteczko?
–Oczywiście. – Ivy skinęła głową. – Figuruje na liście wytypowanych przez siły ciemności.
Dziwne sobie miejsca wybierają.
–Pewnie zaczynają od mniejszych mieścin, by później piąć się powoli w górę – powiedział
Gabriel z obrzydzeniem. – Skoro uda im się opanować małe miasto, mogą spróbować podbić
większe, potem stan i wreszcie cały kraj.
–Po czym poznamy, jak wiele szkód zdążyli już wyrządzić? – zapytałam.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]