Alkohol, książki ;)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
BARBARA ROSIEK
ALKOHOL, PROCHY I JA
CZĘŚĆ I
PIJANE ŻYCIE
rano budzę się z kacem życia pragnę odejść
znam kilku potencjalnych samobójców
to nic Panie Boże -
mawiam
przecież bywa i tak
że nas ratują
kiedy śnimy o miłości
która nie może się spełnić
i wtedy powoli chlejemy wódę ćpamy wieszamy się
tak zwyczajnie na rurach w łazience
a później nas odcinaj ą jak pępowinę
i już możemy modlić się do Boga którego zabrakło
jak życia jak wódy czy narkotyku
nie chcę pani Alicjo być psychotyczna
ale nie mam już wyboru
schizo to też życie
a jutro od nowa się uchleję codziennością
i obudzę się z kacem życia
amen
7 lipca 2002 roku
czerwiec 2002
W ciągu ostatnich jedenastu lat byłam około trzydziestu pięciu razy w szpitalu
psychiatrycznym u doktora Mirka Sternalskiego w Częstochowie, ale o tym będzie inna
książka.
Pomiędzy szpitalami musiałam funkcjonować samodzielnie, to jest nie świrować, nie
halucynować.
To było bardzo trudne.
Musiały wystarczyć jedynie niskie dawki prochów, ale to było niemożliwe. Na
trzeźwo, no prawie na trzeźwo, nie radziłam sobie ze światem. Czyli z sobą i tym, co
przeżywam. Ogoniasty czuwał i namawiał umie do samobójstwa, a przecież nie mogłam cały
czas siedzieć za szpitalnymi kratami. To było zbyt trudne, kiedy czułam, że oddział mnie
drażni i męczy, oznaczało to powrót do domu, ale zawsze okazywało się, że dom też był nie
do uniesienia z Ogoniastym na karku, więc zabierałam go w podróż po całym świecie albo
zapijałam prochy alkoholem, wtedy Ogoniasty był łaskawy i nie kazał na przykład wieszać
się na linach w łazience.
Niedawno wyszła „Kokaina”, pisałam ją w bardzo dziwnym stanie psychicznym po to,
by przeżyć wbrew sobie i Bogu, na nieszczęście mnie samej, a komu na szczęście jeszcze nie
wiem.
Jest upalnie, Tata już nie żyje, Mama gdzieś wyszła, wczoraj miałam dół i napisałam
list do pani Alicji, a wcześniej byłam u doktora Marka w przychodni. Ucieszył go nowy
wiersz, mówił, że przebiłam Wojaczka, a ja na to, by nie mówił mi takich rzeczy, bo
Ogoniasty od razu podsunie w domu pętlę, więc postanowiłam wytrzeźwieć i przyśniła mi się
ta książka.
Dzisiaj jeszcze nie wzięłam prochów, a byłam przez ostatnie dwa tygodnie w ciągu
alkoholowym z prochami, które wywołują przyjemne wrażenie, że nie istniejesz tu i teraz,
jakby nie było rur w łazience czy halucynacji, ale Ogoniasty jest zawsze, a poza tym nie mam
zamiaru się go pozbywać.
Kiedy mam nakaz samobójstwa, kiedy przestaję kontrolować, ile prochów wzięłam i
zapiłam wódą, kiedy wydaje mi się, że mogę skończyć, podświadomość robi mi brzydki
kawał i zsyła nowy pomysł na książkę. Nie wiem, kto jest tak okrutny, Bóg czy ja sama? Tak
naprawdę jeszcze się tam nie wybieram.
Mam już wiernych czytelników, którzy wespół ze mną zamartwiają się i przeżywają
moje słowa wydrukowane przez życzliwych wydawców. Sława powoli mnie osacza, ale
przecież zawsze można wziąć dodatkowego psychotropa i zapić. Wtedy świat nie istnieje.
Życie bez obowiązków i przeszłości zaczyna mi się podobać, ale nie podoba się mojej
wątrobie, sercu i mózgowi. Nagle stwierdziłam, że miewam zaburzenia świadomości, inni
mówią o sytuacjach, w których uczestniczyłam, a tego nie pamiętam. Przecież wszyscy nie
mogą kłamać... Trochę się tego wystraszyłam, zmniejszyłam ilość prochów o połowę i
wytrzeźwiałam, przestając chlać. I w końcu pojechałam na XXX Noc Poetów do Krakowa, a
nie widzieli mnie tam chyba ze cztery lata. Nie wiem, czy dobrze robiłam, odzyskując na tę
noc trzeźwość, czas pokaże, ale przynajmniej zaistniałam jako poetka, i choć sława nie była
mi potrzebna. Na szczęście w swoim mieście byłam na ulicy anonimowa, nikt nie znał mojej
twarzy z telewizji, bo nie zgadzałam się na jej odkrycie. Odrzucałam wszelkie propozycje
wystąpienia na forum publicum. Co za ulga, mogłam po prostu wyłączyć telefon i nie
odpowiadać na listy.
Moja epopeja psychiatryczna, która zaczęła się jedenaście lat temu, chyba się
skończyła, ale była niemożliwa bez wódy i prochów.
Gdzie było moje ja, tego nie wiem. Chyba przy maszynie do pisania.
Czasami byłam Bogiem. Nie odpowiadał mi jednak stan nieustannej wszechmocy,
wolałam być Basią, która pisze o swoich fantazjach i marzeniach.
Pani Alicja próbowała ze mnie zrobić kobietę. Mam nadzieję, że do tego nie dojrzeję,
choć przecież u łóżku z facetem stawałam się kobietą, a może, na czas ożywczego orgazmu,
dzikim zwierzęciem. Byłam uzależniona od chwili narodzin.
Od urodzenia byłam z Ogoniastym, który namawiał mnie do samobójstwa.
Dzisiaj sen przyjemnie mnie zaskoczył, zastanawiałam się, jak przeżyć do wieczora
bez prochów, a tu proszę, jest wyzwanie skłaniające do trzeźwości, okrutnej trzeźwości, bo
przecież wolałabym walnąć sobie kielonka i zawisnąć w uczuciach do świata.
Jak błogo jest po prochach, oczywiście do chwili, kiedy nie rozpada się wątroba. Bez
wątroby żyje się siedemdziesiąt dwie godziny, tak przynajmniej uczono na studiach
psychologicznych.
Teraz, na szczęście, mam zakaz wykonywania zawodu psychologa i bardzo dobrze,
przynajmniej nikogo nie skrzywdzę swoimi koncepcjami na temat życia.
Książkę można przeczytać lub nie, słowo rzucone w twarz niekiedy zabija i nie
pozostawia cienia szansy na odcięcie pętli.
Przestałam ostatnio pisać dziennik, a przecież dzięki niemu powstały „Pamiętnik
narkomanki” i ”Schizofreniczka”. Zatarły się granice między tym, co pisane, a tym, co
przeżywane.
Przez ostatnie dziesięć lat byliśmy z Tatą najlepszymi kumplami, bardzo cierpiał,
kiedy odchodziłam do psychiatryka, ale zawsze był, teraz nagle...
Jeszcze nie potrafię o tym mówić czy pisać, to na razie nikomu niepotrzebne. Piszę za
to tomik Jemu poświęcony. Tylko On zawsze był ze mnie dumny... Płakać mi się chce.
Nie wiem, doprawdy nie wiem, ale czuję, że muszę pisać, zanim rozwali się wątroba.
Przez te lata w moim życiu zaistniało wiele osób, ważnych osób, ale przyjaciele woleli
moje książki niż mnie. Może kogoś krzywdzę, bo pani Alicja zdecydowanie wolała usłyszeć,
niż przeczytać. I Bożena się o mnie modli. Nie ma już naszego Michałka. Bóg tak chciał.
Udało mi się przeżyć gruźlicę płuc, ale to nic nie oznacza, może jedynie to, że należę
do wybrańców Boga. Zaczęło się od uratowania mnie z próby samobójczej, na tyle poważnej,
że prawie udanej, ale nie liczyłam się z siłami współczesnej medycyny, a także Boga. Może
przede wszystkim Jego. Sama wyznaczyłam sobie datę śmierci wbrew Jego zamysłom.
Dostałam od psychiatry ożywcze prochy i nakaz życia, mając jedynie zapał do pisania.
Przez trzy, cztery miesiące męczyłam się na wolności, by kolejne trzy spędzić w
szpitalu psychiatrycznym. I tak przez dziesięć lat. Wolność była zmorą, którą trzeba było
przetrwać. Chcę umrzeć, wyznaczam kolejne kresy swego bytowania na ziemi. W końcu
zrozumiałam, że nie zależy to ode mnie, więc zamiast zawisnąć, usiadłam jak zwykle do
maszyny do pisania.
„Kokaina” jest w księgarniach w całej Polsce.
Dziesięć lat temu postanowiłam, że w ciągu dziesięciu lat napiszę dziesięć książek,
choćbym miała pakt z diabłem. Napisałam je bardziej z boską pomocą. Nie pamiętam, co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]