Aleksander Wielki 03 - Na granicy świata - Manfredi V.M, Książka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Valerio Massimo MANFREDI
ALEKSANDER WIELKI
3
Na granicy świata
Księgozbiór DiGG
f
2009
1
Z końcem wiosny król podjął podróż przez pustynię inną drogą, która z
oazy Siwa prowadziła bezpośrednio nad brzegi Nilu w okolicach Memfis.
Przez wiele godzin jechał na grzbiecie swego sarmackiego gniadosza,
Bucefał zaś galopował u jego boku bez uprzęży i cugli. Odkąd Aleksander
uświadomił sobie, jak długą drogę ma jeszcze do przebycia, starał się
oszczędzać swojego rumaka, by jak najdłużej utrzymać go w dobrej
kondycji.
Król miał już za sobą trzy tygodnie marszu pod palącym słońcem i
czekało go jeszcze wiele wyrzeczeń, aby wreszcie ujrzeć cienką zieloną
linię zapowiadającą żyzne brzegi Nilu, wydawał się jednak nie odczuwać
zmęczenia ani też głodu czy pragnienia, pogrążony w nurtujących go
myślach.
Towarzysze nie przerywali jego skupienia, wiedząc, że pragnie pozostać
sam na tych rozległych pustynnych przestrzeniach ze swoim poczuciem
nieskończoności, pragnieniem nieśmiertelności, z namiętnościami
przepełniającymi jego duszę. Dopiero wieczorem można było z nim
rozmawiać i czasami któryś z przyjaciół wchodził do jego namiotu, by
dotrzymać mu towarzystwa, podczas gdy Leptine przygotowywała kąpiel.
Pewnego dnia Ptolemeusz zaskoczył go pytaniem, które od dawna nie
dawało mu spokoju:
- Co ci powiedział bóg Amon?
- Nazwał mnie synem - odparł Aleksander.
Ptolemeusz podniósł z ziemi gąbkę, która wypadła z rąk Leptine.
- A o co go zapytałeś?
- Zapytałem, czy wszyscy zabójcy mojego ojca zginęli, czy może któryś
przeżył.
Ptolemeusz nic nie powiedział. Poczekał, aż król wyjdzie z wanny,
narzucił mu na ramiona lniane prześcieradło, po czym zaczął go wycierać.
Kiedy Aleksander odwrócił się do niego, Ptolemeusz spojrzał tak, jakby
chciał wejrzeć w głąb jego duszy.
- A więc kochasz jeszcze swojego ojca Filipa, teraz, kiedy stałeś się
bogiem?
Aleksander westchnął.
- Gdybyś to nie ty zadał mi to pytanie, powiedziałbym, że są to słowa
Kallistenesa albo Klejtosa Czarnego... Podaj mi swój miecz.
Ptolemeusz spojrzał na niego zdziwiony, ale nie odważył się
zaprotestować. Wyciągnął broń z pochwy i podał królowi. Ten czubkiem
ostrza naciął sobie skórę ramienia, z którego wypłynęła strużka szkarłatnej
krwi.
- Co to jest, czy to nie krew?
- Tak, rzeczywiście.
- To krew, prawda? Nie jest to „ichor”, który, jak mówią, płynie w
żyłach błogosławionych - ciągnął, przypominając wiersz Homera. - A
zatem, mój przyjacielu, spróbuj mnie zrozumieć i nie rań niepotrzebnie,
jeśli mnie kochasz.
Ptolemeusz przeprosił go, że odezwał się w ten sposób, podczas gdy
Leptine przemywała ramię króla winem i zakładała bandaż.
Aleksander zorientował się, że przyjacielowi naprawdę jest przykro,
więc poprosił, by został z nim na kolacji, choć nie było wiele do jedzenia:
suchy chleb, daktyle i wino palmowe o cierpkim smaku.
- Co teraz zrobimy? - zapytał Ptolemeusz.
- Wrócimy do Tyru.
- A potem?
- Nie wiem. Sądzę, że dowiem się tam od Antypatra, co dzieje się w
Grecji, a od naszych informatorów dostaniemy wiadomości dotyczące
planów Dariusza. Wtedy podejmiemy decyzję.
- Wiem, że Eumenes powiadomił cię o losach twojego szwagra,
Aleksandra z Epiru.
- Tak. Moja siostra Kleopatra musi być załamana, także moja matka,
która go bardzo kochała.
- Myślę, że to jednak ty odczuwasz największy ból. Czy nie mam racji?
- Sądzę, że tak.
- Co tak blisko was łączyło prócz podwójnego pokrewieństwa?
- Wielkie marzenie. Teraz cały ciężar tego marzenia spoczywa na moich
barkach. Pewnego dnia wkroczymy do Italii, Ptolemeuszu, i zniszczymy
barbarzyńców, którzy go zabili.
Nalał przyjacielowi wina, po czym powiedział:
- Chciałbyś posłuchać wierszy? Zaprosiłem Tessalosa, żeby dotrzymał
mi towarzystwa.
- Z wielką przyjemnością. Jakie wiersze wybrałeś?
- Wiersze o morzu, różnych poetów. Ten krajobraz nieskończonych
piasków przypomina mi bezkres morza, a jednocześnie żar tych miejsc
rodzi we mnie tęsknotę za nim.
Kiedy tylko Leptine zabrała dwa małe stoły, wszedł aktor. Był odziany
w sceniczny kostium i miał umalowaną twarz: oczy podkreślone bistrem,
usta pociągnięte minią, wykrzywione grymasem jak na tragicznych
maskach. Uderzył w cytrę, wydobywając z niej kilka stłumionych
akordów, i zaczął:
Morski wietrze, wietrze,
który popychasz statki
po grzbietach fal,
dokąd mnie poniesiesz?
Aleksander słuchał zachwycony w głębokiej ciszy nocy, słuchał tego
głosu zdolnego do każdej intonacji, do wibrowania poprzez wszystkie
ludzkie uczucia i namiętności, do naśladowania podmuchu wiatru i huku
piorunów.
Słuchali do późna głosu wielkiego aktora, który cieniował go,
przechodząc od jęków płaczących kobiet po wzniosie okrzyki bohaterów.
Kiedy Tessalos skończył swój występ, Aleksander uściskał go.
- Dziękuję - powiedział z błyszczącymi oczami. - Wywołałeś sny, które
nawiedzą moją noc. Teraz idź spać, jutro czeka nas długi marsz.
Ptolemeusz został jeszcze chwilę, by napić się z nim wina.
- Czy myślisz czasem o Pelli? - zapytał nagle. - Myślisz o swojej matce i
o swoim ojcu, o czasach, kiedy byliśmy chłopcami i jeździliśmy konno po
wzgórzach Macedonii? O wodach naszych rzek i jezior?
Aleksander zamyślił się, po czym odrzekł:
- Tak, często, ale obrazy te wydają mi się tak odlegle, jakby chodziło o
wydarzenia sprzed wielu lat. Nasze życie jest tak intensywne, że każda
chwila to jakby rok.
- To znaczy, że zestarzejemy się przedwcześnie, czyż nie tak?
- Może... A może nie. Lampa, która najjaśniej oświetla komnatę, zgaśnie
pierwsza, ale wszyscy biesiadnicy będą pamiętać, jak piękne i przyjemne
było jej światło podczas uczty.
Odchylił skraj namiotu i wyprowadził Ptolemeusza na zewnątrz. Niebo
nad pustynią usiane było nieskończoną liczbą gwiazd i dwaj młodzieńcy
podnieśli wzrok, by popatrzeć na rozświetlone sklepienie.
- I może jest to także los gwiazd, które najjaśniej lśnią na sklepieniu
niebieskim. Życzę ci pogodnej nocy, mój przyjacielu.
- A ja tobie, Aleksandrze - odparł Ptolemeusz i oddalił się w kierunku
swojego namiotu na skraju obozowiska.
Pięć dni później dotarli nad brzegi Nilu w Memfis, gdzie oczekiwali
Parmenion i Nearchos. Tej samej nocy Aleksander zobaczył też Barsine.
Zamieszkała we wspaniałym pałacu należącym do jednego z faraonów, a
jego kwaterę przygotowano w górnej części budynku, wystawionej na
powiewy letniego wiatru, który przynosił wieczorem przyjemny chłód i
poruszał zasłonami z błękitne-go batystu, delikatnymi jak skrzydła motyla.
Ona czekała na niego, osłonięta leciutką japońską szatą, siedząc na
krześle o oparciach ozdobionych złotymi i emaliowanymi ornamentami. Jej
czarne połyskujące włosy spływały na plecy i piersi, twarz miała lekko
umalowaną w stylu egipskim.
Blask księżyca i światło lamp ustawionych za alabastrowymi ekranami
zlewały się w powietrzu przesyconym wonią nardu i aloesu, drgającym od
bursztynowych refleksów w wannach z onyksu wypełnionych wodą, po
której pływały kwiaty lotosu i płatki róż. Zza kulisy wyrzeźbionej w
kształcie gałęzi bluszczu i wznoszących się do lotu ptaków sączyła się
przyciszona i łagodna muzyka fletów i harf. Ściany pokryte były starymi
egipskimi freskami, wyobrażającymi sceny tańca - nagie dziewczęta
pląsały przy dźwiękach lutni i tamburynów przed obliczem zasiadającej na
tronie królewskiej pary. W jednym z rogów stado ogromne łoże z
błękitnym baldachimem, podtrzymywanym przez cztery kolumny z
pozłacanego drewna z kapitelami w kształcie kwiatów lotosu.
Aleksander wszedł i obrzucił Barsine długim, plomiennym spojrzeniem.
Miał jeszcze w oczach oślepiające światło pustyni, a w uszach tajemne
dźwięki wyroczni Amona. Magiczny czar jego postaci potęgowały złociste
włosy opadające na jego ramiona, muskularna pierś poznaczona bliznami,
mieniący się kolor oczu, szczupłe i nerwowe dłonie, poprzecinane
nabrzmiałymi niebieskimi żyłami. Nagie ciało osłaniała tylko lekka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]