Amnezja - Lisa Unger, na faktach

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->LISA UNGERAMNEZJAZ angielskiego przełożyła Beata TurskaTytuł oryginału BLACK OUTWszystkie postaci w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych -żywych czy zmarłych - jest całkowicie przypadkowe.Dla Ocean Rae, Sophie, Lucy, Zoe i Josie, mojej córki i córek kobiet, które kocham i podziwiam...Kochajmy nasze córki dobrą miłością i chrońmy ich ducha.Pokażmy im ich siłę i moc i zachowajmy je takimi promiennymi i pięknymi, jakimi były,kiedy przyszły na świat.PROLOGDzisiaj wydarzyło się coś interesującego. Umarłam. To straszne, powiedzą. Straszna tragedia, byłataka młoda, miała przed sobą całe życie. W gazecie pojawi się artykuł o tym, że się doszczętniewypaliłam, że za młodo umarłam. Na mój pogrzeb przyjdzie niewiele osób... kilkoro zapłakanychprzyjaciół, sąsiadów pociągających nosem i znajomych. Będą pocieszać mojego biednego męża Graya.Może liczyć na ich pomoc w wychowaniu naszej córki, kiedy odeszłam. Smutna historia, powiedzą. Cojej przyszło do głowy?Jednak po czasie ich smutek minie i życie wróci do normy, ja zaś stanę się wspomnieniem, trochęsmutnym, bo tak szybko odeszłam, ale i wesołym, bo w końcu spędziliśmy razem wiele dobrych chwil -kiedy za dużo wypiliśmy, śmialiśmy się do łez i zajadaliśmy się stekami z grilla.Ja też będę za nimi tęsknić, miło ich wspominać, ale inaczej. Moje życie wśród nich było zasłonądymną, starannie wymyślonym kłamstwem. I chociaż niektórych znałam i kochałam, to tak naprawdę nikt znich mnie nie poznał dobrze. Wiedzieli o mnie tylko tyle, ile im pokazałam, a i to było często wymyślone.Zapamiętam ich tak, jak się pamięta ulubiony film; piękne chwile i słowa, które powrócą, żeby mniewzruszyć. Ale i tak będę wiedziała, że czas, który z nimi spędziłam, był fikcją, kruchą i nieistotną jakkartki powieści.Stoję na dziobie liniowca, który przecina noc z zadziwiającą jak na siebie prędkością, wyrzuca zsiebie wielkie szepcące słupy piany i pożera wysokie fale. Otacza mnie czarna woda. Twarz mam mokrąi czerwoną od wiatru, prawie odrętwiałą. Jeszcze tydzień temu bardzo bałam się wody, nawet bym niepomyślała, żeby usiąść tak blisko niej, by poczuć ją na skórze. Teraz boję się tylu rzeczy, że musiałampokonać lęk przed wodą.Mężczyzna przy sterze już dwa razy dawał mi znak, zapraszając mnie szerokim gestem do środka.Podnoszę dłoń, daję mu do zrozumienia, że wszystko ze mną w porządku. Tutaj odczuwam ból, a przecieżchcę, żeby mnie bolało. Poza tym dziób statku znajduje się w najdalszym punkcie od życia, którezostawiłam. Chcę, żeby odległość się zwiększyła, zanim wrócę do siebie, żeby się przespać.Na szyi czuję oddech mojego oprawcy. Dla niego nigdy nie stanę się wspomnieniem.Zawsze będę celem, będę na wyciągnięcie ręki. Jeśli mogę mieć zdanie w tej sprawie, tu właśniezostanę. Ale znam jego głód, jego cierpliwość, jego nieustępliwość; gdy jego serce bije raz, moje w tymczasie bije dziesięć razy szybciej. Jestem taka zmęczona. W tym nieprzyjemnym chłodzie zadaję sobiepytanie, czy pościg skończy się dzisiaj, które z nas umrze, na zawsze, kiedy wszystko już się wreszcieskończy.Stoję na dziobie, trzymam się balustrady. Przypominam sobie, że śmierć jest najprostszym wyjściem;mogę z niego skorzystać, kiedy będę chciała. Muszę się tylko pochylić, przełożyć ciało przez balustradę ispaść w otchłań. Ale nie zrobię tego, nie dzisiaj. Prawda, że kurczowo trzymamy się życia? Nawet cinajbardziej żałośni spośród nas, którzy prawie nie mają powodu, żeby oddychać, nadal się go trzymają zcałych sił. Mimo to pocieszam się myślą, śmierć jest jakimś rozwiązaniem, użytecznym i zawsze wzasięgu ręki.W końcu chłód i wiatr wygrywają ze mną. Wracając do swojej kabiny, widzę okrągłe, jasne okoreflektora z góry, pod nim małe czerwone i zielone światła nawigacyjne.Samolot jest ciągle zbyt daleko, żebym mogła usłyszeć silnik. Dostrzegam jedynie biały punkcikpodskakujący w czerni. Odwracam się, żeby ostrzec kapitana, ale zniknął za sterem. Zastanawiam się, czygo znaleźć i powiadomić, ale nie wiem, czy to ma sens. Po chwili wahania dochodzę do wniosku, żebędzie lepiej, jeśli się gdzieś ukryję. Skoro mnie znalazł, to nikt mi nie pomoże. Nagle czuję, że wcalemnie to nie dziwi, nie jestem ani trochę zdumiona, że mnie odnalazł.Czekam.W mojej piersi rozlega się znajome dudnienie, kiedy patrzę na wodę i dopada mnie moja mrocznapokusa. To by był ostateczny bunt, okraść go z jedynej rzeczy, której kiedykolwiek pragnął, ostatecznydowód na to, że moje życie należy tylko do mnie, do nikogo więcej. Ale mała okrągła twarzyczka opiwnych oczach, otoczona burzą złotych loków i maleńkie czerwone usteczka przykuwają mnie dopokładu. Nie wie, że jej mama dziś umarła. Mam nadzieję, że nie będzie musiała mnie opłakiwać,dorastać złamana i skrzywdzona moim przedwczesnym odejściem. Dlatego muszę przeżyć. Żebympewnego dnia, miejmy nadzieję, że wcześniej niż później, mogła do niej wrócić i powiedzieć jej,dlaczego tak ma na imię, wziąć ją w ramiona i być taką matką, jaką zawsze chciałam dla niej być.Najpierw jednak muszę stoczyć walkę i ją wygrać. Nie wiem, ile jeszcze zostało we mnie woli walki,ale będę walczyć. Nie dla zdruzgotanej, wypalonej kobiety, jaką się stałam, lecz dla mojej córki Victory.CZĘŚĆ PIERWSZAPękniętaHAMLET, III.I Piękna Ofelio, nimfo, czy w modlitwie Wspominasz wszystkie moje grzechy?Hamlet, III.I (przeł. J. Iwaszkiewicz)Rozdział 1Kiedy matka dała mi na imię Ofelia, to zapewne uważała się za znawczynię literatury. Nie miałapojęcia, że Ofelia była bohaterką dramatu. Pewnie nawet nie wiedziała, co to jest dramat, tak jak bogacinie rozumieją tego, że są bogaci i nawet nie wiedzą, że jest inne życie. Uznała, że imię jest piękne, brzmijak nazwa kwiatu, wiedziała, że pochodzi ze znanej historii (sztuki albo powieści, tego raczej niewiedziała). I tak mam szczęście, bo myślała, czy mi nie dać na imię Lolita albo Gypsy Rosę. Ofelia miałaprzynajmniej trochę godności.Myślę o tym, pchając przed sobą wózek między półki z owocami i warzywami, mijając błyszczącezielone jabłka, świeże lodowe sałaty, duże lśniące pomarańcze i prężące się wściekłe czerwonepapryczki. Jowialny sprzedawca z działu mięsnego macha do mnie i posyła mi, jak pewnie sądzi,ujmujący uśmiech, aż czuję dreszcze. -Witaj, słoneczko - woła. Albo: - Jak się masz, skarbie? - Zastanawiam się, dlaczego akurat mnie takbardzo sobie upodobał. Nie należę do ludzi otwartych, nie prowokuję, nie mogę sobie pozwolić naprzyjazne gesty. Co nie znaczy, że mogę sobie pozwolić na nieprzyjazne gesty. Zerkam na swe odbicie wmetalowej ramie półki z mięsem, chcę się upewnić, że robię wrażenie powściągliwej i niedostępnej, alebez przesady. Moje odbicie jest powykręcane i zniekształcone z powodu zadrapań i rys na metalu.- Witaj, kochaniutka - mówi, machając do mnie wesoło ręką i lekko się kłania.Posyłam mu chłodny uśmiech, robię lekki grymas kącikiem ust. Energicznie schodzi mi z drogi.Stałam się kobietą, która onieśmielałaby moją matkę. Najczęściej świeżo umyte i jeszcze mokre blondwłosy związuję gumką u nasady szyi. Lubię prostotę tego uczesania. Ubieram się zwyczajnie ibezpretensjonalnie - mam na sobie bawełniane spodnie do pół łydki, luźną bawełnianą bluzkę i narzuconąna nią prostą, granatową marynarkę. Nic wielkiego, poza tym, że buty i torebka kosztują więcej, niż matkazarobiłaby przez dwa miesiące. Nie uszłoby to jej uwagi. Pewnie by się zdenerwowała, byłaby złośliwai nieprzyjemna. Nie obchodzi mnie to. To jest po prostu fakt, najzwyczajniejszy pod słońcem. Zazwyczajtakie są fakty, przynajmniej niektóre. Jednak to ją ciągle widzę w swoim odbiciu - jej brzoskwiniowącerę, wysokie kości policzkowe, głębokie piwne oczy. Moja córka też jest do niej podobna.- Annie? Hej, hej!Znowu jestem w dziale warzyw i owoców, choć szczerze mówiąc, nie wiem, po co.Trzymam w ręku dojrzałą, błyszczącą nektarynkę. Zapewne wpatrywałam się w nią jak w kryształowąkulę, starając się odgadnąć przyszłość. Podnoszę wzrok na moją sąsiadkę Ellę Singer. Patrzy na mnie zrozbawieniem i troską jednocześnie. Nie mam pojęcia, jak długo próbowała zwrócić na siebie mojąuwagę lub jak długo gapię się na nektarynkę. Jesteśmy więcej niż sąsiadkami, jesteśmy koleżankami.Wszyscy tutaj mówią na mnie Annie, nawet Gray, który wie o mnie wszystko.- Bujałaś w obłokach? - pyta.- Wybacz. - Uśmiecham się, kiwając energicznie głową. -Odpłynęłam na chwilę.- Wszystko w porządku?- Oczywiście. Świetnie.Kiwa głową i bierze kilka nektarynek.- Gdzie Vicky?Moje sąsiadki, nauczycielki, matki przyjaciółek mojej córki nazywają ją Vicky. Nie poprawiam ich,ale zawsze przechodzi mnie dreszcz na dźwięk tego imienia. Nie tak ma na imię. Nazwałam ją Victory, boto było dla mnie ważne, i mam nadzieję, że za jakiś czas będzie też ważne dla niej. To prawda, że byłamwtedy wyjątkowo pewna siebie. Ale Gray to rozumiał i akceptował mój wybór. Tamtego dnia obojebyliśmy pewni siebie. Cały czas staram się taka być, chociaż ostatnio z powodu, którego nie potrafięwytłumaczyć, moja pewność siebie słabnie.- U macochy Graya. Uczy się z babcią pływać. - Wkładam owoce do przezroczystej plastikowej torby.Nektarynki mają słodki, świeży zapach. Są przejrzałe, omal nie popękały. Obok nas przechodzi staruszka,ciężko opierając się na aluminiowej lasce.Z niewidzialnych głośników dobiega metaliczny trzask piosenki zespołu The Police Donł Stand soClose to Me.- To miło. - Ella kiwa głową. - Wypijemy razem cappuccino?Patrzę na zegarek, jakbym sprawdzała, czy zmieszczę spotkanie na kawę w wypełnionym grafiku, choćobie wiemy, że nie mam innych planów i że Victory jeszcze przez kilka godzin będzie pływała w basenie,jadła swój ulubiony obiad i bawiła się z chłopakami z sąsiedztwa. Chociaż są od niej starsi, to ona nimirządzi, jakby była ich królową. A oni ją za to uwielbiają.- Jasne - mówię. Ella się uśmiecha.- Świetnie, spotkamy się na miejscu, kiedy już będziesz gotowa.Ma na myśli kafejkę przy plaży, gdzie się zawsze spotykamy.- Do zobaczenia.Rusza z wózkiem. Bardzo ją lubię. Jest naturalna, prostoduszna, bardzo ciepła i otwarta, ufna iniezawodna, ja w porównaniu z nią jestem straszną, zimną suką.Uśmiecham się i macham do niej. Serce mi wali jak oszalałe. Buntuje się na myśl o kolejnej kawie,przeholowałam już dziś z kofeiną. Chyba napiję się herbaty rumiankowej.W drodze do kasy zauważam przy bufecie z ciepłymi daniami nadąsaną, posępną nastolatkę z matką.Dziewczyna jest tak chuda, że jej kości biodrowe wyraźnie odznaczają się pod dżinsami. Wilgotne ustapomalowała różowym błyszczykiem.Przy uchu trzyma komórkę i obgryza paznokieć prawego kciuka.- Taylor, przestań - upominają matka, wyjmując dziewczynie rękę z ust. Mierzą się wzrokiem niczymczłonkinie rywalizujących gangów. Ciekawe, czyja i Victory też kiedyś stoczymy krwawą walkę związanąz dojrzewaniem. Raczej nie. Wątpię.Zawsze się boję, że ominie mnie luksus toczenia sporów z córką nastolatką.Po wyjściu ze sklepu wkładam zakupy do bagażnika. Widzę, jak Ella wyjeżdża z parkingu, podnoszącdo góry rękę, co oznacza pięć minut. Przed naszym spotkaniem zostawi zakupy w domu, tak jak ja,mieszkamy niedaleko. Nie musimy się wtedy martwić, że kurczak straci świeżość, lody się roztopią. Totakie codzienne prowincjonalne troski, które lubię za to, że są banalne i dają mi względne poczuciebezpieczeństwa. Jednak zamykając bagażnik, czuję, że znowu coś się ze mną dzieje.Tak jakby słońce schowało się za gęstą chmurą, a niebo nagle pociemniało, stało się grafitowe. Tyle żewcale tak nie jest. Jest jasny i chłodny, jak na tę porę roku, wiosenny dzień na Florydzie. Na parkingu jestpełno samochodów, roi się na nim od mam i niań z dziećmi w różnym wieku, uradowanych wielkanocnąprzerwą szkolną.Dobiega mnie ich śmiech, odgłos mew, wdycham zapach soli z Zatoki Meksykańskiej. Jednak w środkudygoczę, a w żyłach płynie mi lodowaty, czarny atrament.Wślizguję się do terenówki, zamykam drzwi na zamek, chwytam kierownicę i próbuję zapanować nadnerwami. Miewałam już ataki paniki. Nachodzą mnie od czasu do czasu, są intensywne, ale krótkotrwałe,jak letnie burze w tych stronach.Jednak w ciągu ostatnich kilku dni dopadają mnie z zadziwiającą ostrością. Gray uspokaja mnie, że tofałszywy alarm, ale dla mnie są one raczej systemem wczesnego ostrzegania.Dzisiejszy atak jest jeszcze silniejszy, mroczniejszy od tych, do których już przywykłam. Jestemnaprawdę przerażona, oblewam się potem, blednę. Oddycham nierówno i zerkam we wsteczne i bocznelusterka, jednak nic nadzwyczajnego nie widzę. Ten kontrast przyprawia mnie o zawrót głowy, prawiemnie złości ten jasny dzień, ludzie na parkingu, ich beztroskie życie.Po chwili wyjeżdżam z parkingu i roztrzęsiona staram się skoncentrować na drodze między sklepem adomem. Przejeżdżam przez bramkę do naszego osiedla, macham do ochroniarza i mijam absurdalnieluksusowe domy wtulone w kępy wysokich palm, ich wymyślne dachy i kolorowe skrzynki na listy wkształcie manatów, delfinów, flamingów, miniaturowych wersji domów. Na kamiennych podjazdach stojąnajnowsze modele luksusowych aut.Kiedy parkuję na podjeździe, widzę, że moja sąsiadka podlewa kwiaty i przyjaźnie podnosi rękę.Próbuję się do niej uśmiechnąć, podczas gdy pilotem otwieram wjazd do garażu. Chcąc uniknąć wymianyuprzejmości, zamykam za sobą drzwi i nie wysiadam z samochodu.Wyłączam silnik, ale jeszcze przezchwilę siedzę nieruchomo, czekając aż serce przestanie mi walić w piersiach. Jesteś bezpieczna,powtarzam sobie. Mój dom jest bezpieczny. Rozdygotanie mija, oddycham spokojniej. Naciskam guzik natablicy rozdzielczej i słyszę sygnał.- Zadzwoń do babci - mówię.- Dzwonię do babci - odpowiada sztywno głos w telefonie. Victory go uwielbia, zawsze kiedy gosłyszy, chichocze jak szalona.Po sygnale słyszę spokojny męski głos.- Halo.- Tu Annie. - Głos mi drży. Zapada cisza, wiem, że on też słyszy to drżenie. Nic nie ujdzie jego uwagi.- Witaj, Annie - odpowiada mój teść. Drew jest jak zawsze opanowany. Wyobrażam go sobie, jaksiedzi przy dębowym biurku w swoim gabinecie, gdzie na ścianach wiszą stopnie i odznaczeniawojskowe, zdjęcia kumpli z oddziału specjalnego Fok, koszmarne i ziarniste zdjęcia mężczyzn zbytmłodych i zbyt radosnych, żeby nosić broń. - Kąpią się w basenie.- Wszystko w porządku? - Nienawidzę słów, które właśnie wypowiedziałam.- U nas tak - odpowiada pewnie i solidnie.Pociesza mnie jego pewność siebie i złoszczę się na siebie, że odkryłam przed nim swoją słabość.- A u ciebie w porządku? - pyta po chwili. Staram się nie słyszeć nuty pogardy w jego głosie.- Tak - odpowiadam za szybko. Muszę powtórzyć „tak" wolniej i swobodniej, żeby zrównoważyćtamto „tak".- Tak. Wszystko w porządku. Nie przerywaj im. Przyjadę po Victory około drugiej.Kończę rozmowę, zanim zdąży mi zadać jakieś pytanie, i rozkładam zakupy.Włączam w kuchni telewizor. Na ekranie pojawia się zdjęcie smutnej, mizernej blondynki. Podzdjęciem widnieje napis: „Na środkowej Florydzie odnaleziono ciało kobiety, szóstej ofiary w ciąguostatnich pięciu lat". W tle niewyraźny męski głos z silnym florydzkim akcentem mówi o braku dowodówi o podobieństwach między morderstwami. Szybko wyłączam telewizor; na pewno nie chcę teraz o tymsłuchać.Pragnąc się pozbyć nieprzyjemnego uczucia, trzymam się planu dnia. Spotykam się z Ellą na kawie,załatwiam parę spraw i jadę po Victory do Drew i Vivian.Kiedy wchodzę do ich domu i witam się z córką, jestem już prawie wolna od czarnych myśli. Jednaknie zapominam o nich. Prześladują mnie. Śledzą, krok po kroku, niczym widmo.- W porządku, kochanie? - pyta mnie Vivian, kiedy sadzam Victory na biodrze. (Nie noś jej, jest już zaduża. Ciągle ją traktujesz jak maluszka - powtarza Gray). Victory jest tak zmęczona, że opiera się o mniecałym ciężarem. Pachnie magiczną mieszanką kremu przeciwsłonecznego, chloru i szamponu dla dzieci.Odwracam się w jej stronę, zmuszając się do uśmiechu.- Fałszywy alarm - mówię. Wszyscy znamy ten eufemizm.- Na pewno?Vivian wygląda na zmęczoną, ma sine worki pod oczami. Patrzy na mnie z takim niepokojem imiłością, że najchętniej rozpłakałabym się w jej ramionach. Nie po raz pierwszy.Za nią fale zatoki uderzają bez entuzjazmu o brzeg. Tył domu jest zbudowany ze szkła. Basen wygląda,jakby wpływał do oceanu, ale jest to tylko starannie skonstruowana iluzja. Wszyscy w tej rodziniepotrafimy je tworzyć.- Mamusia się martwi - szepce Victory w moją szyję. - Nie martw się.Obejmuje mnie mocniej szczupłymi ramionkami. Ściskam ją z całych sił.- Nie martwię się, kochanie. - Mam wyrzuty sumienia. -Jestem zmęczona.Nie wierzy mi. Dzieci nie można oszukać, nawet nie warto próbować, bo odbiera im się pewnośćsiebie w dalszych latach.- Dzwoniłaś do Graya?Vivian marszczy brew. Pachnie cytrynową werbeną. Kładzie mi dłoń na ramieniu i delikatnie głaszcze.Mam nadzieję, że mój uśmiech wygląda na beztroski.- Nie było takiej potrzeby.Patrzy na mnie z powątpiewaniem, ale już nic nie mówi, tylko całuje mnie i Victory w policzek imocno przytula. Kiedy odjeżdżamy, widzę, jak Drew stoi przy oknie na górze.Tego popołudnia, gdy Victory drzemie, siadam w pokoju i spoglądając na ocean, zastanawiam się, jakmam umrzeć.Jest już późno, kiedy Gray wraca do domu, Victory dawno śpi na górze. Siedzę na skórzanej kanapie,której nie wybrałam i której właściwie nie lubię. Wysokie płomienie tańczą w kominku, kiedy Grayotwiera wejściowe drzwi. Widzę tylko jego długi cień w przedpokoju i przeszywa mnie myśl, że tomógłby być każdy. W świetle staje mój zmęczony mąż. Nie wie, że go obserwuję. Gdy mnie zauważa,uśmiecha się i wygląda na trochę mniej znużonego walką ze światem.- Hej! - Podchodzę do niego.- Hej! - Ściska mnie mocno, a ja wpadam w jego objęcia i przytulam go z całych sił.Nie ma w nim nic miękkiego. Ma twarde jak z żelaza, pięknie wyrzeźbione mięśnie.Dopłynęłam do portu. Dzisiejsze wzburzone morze powoli cichnie.- Masz ochotę na drinka?Odsuwam się od niego. Obejmuje mnie jeszcze przez chwilę, zaglądając mi w oczy, potem puszcza.- Co pijesz? - pyta.- Wódkę z lodem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl