Amanda Quick - Próba czasu,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
AMANDA QUICK
PRÓBA CZASU
ROZDZIAŁ 1
Panna młoda podniosła do ust kieliszek szampana i po raz tysięczny tego dnia zadała
sobie pytanie, czy aby nie popełnia największego błędu w życiu.
Katy Randall Coltrane starała się zachować spokój, ale palce jej drżały. Jeśli nie
będzie ostrożna, znowu rozleje drugi kieliszek szampana na piękną ślubną suknię. Byłoby
szkoda, zważywszy, ile czasu poświęciła, by ją wybrać.
To tylko normalne w takiej sytuacji zdenerwowanie panny młodej, starała się
przekonać samą siebie. Idiotyczne obawy, jakie mogą przytrafić się każdemu. Wszystkim
pannom młodym nerwy odmawiają posłuszeństwa. Gdyby nie był to powszechny problem,
nie warto byłoby w ogóle o tym wspominać. Przecież wszystko jest w porządku. Nic się nie
zmieniło. Nie ma powodu, aby analizować raz jeszcze wszystkie lęki i wątpliwości.
Powtarzała sobie, że wie, co robi i że to jest słuszne.
Wszystko jakoś się ułoży, A zresztą jest po uszy zakochana w mężczyźnie, który
właśnie złożył jej przysięgę małżeńską. Na dodatek ma dwadzieścia osiem lat, wystarczająco
dużo, by podjąć samodzielną decyzję.
Oczywiście nie podniosła jej na duchu rozmowa, którą przypadkowo podsłuchała
przed chwilą w hotelowym ogrodzie. Dobrze jej tak! Powinna była spytać w recepcji, gdzie są
pokoje wypoczynkowe. Nie natknęłaby się wtedy na dwie przyjaciółki matki. Wciąż jeszcze
dźwięczały jej w uszach ich słowa.
- Cóż, Randallowie dali swej jedynaczce jak najstaranniejsze wychowanie - zauważyła
Leonora Bates. - Musiało ich to kosztować fortunę.
- Mogą sobie na to pozwolić - odparła jej towarzyszka. - Teraz pewnie dziękują
losowi, że ich Katy znalazła sobie męża, wszystko jedno jakiego. Jest przecież taką skromną,
nieśmiałą istotą. Wydawało mi się, że interesuje ją wyłącznie stadnina koni ojca.
Zastanawiam się, co jej matka myśli o swoim zięciu?
- Wilma akceptuje Coltrane'a, ponieważ jej mąż go lubi. Uważa, że Harry zna się na
ludziach. Wiesz przecież równie dobrze jak ja, że Harry Randa ocenia ludzi według ich
osiągnięć, a nie na podstawie przeszłości. Właściwie to nie Katy znalazła sobie męża -
zauważyła Leonora znacząco. - To on ją znalazł. Jeśli chcesz znać moje zdanie, Garrettowi
Coltrane wystarczyło rzucić okiem na małą, spokojną Katy Randa, by wiedzieć, że jest ona
osobą, jakiej potrzebuje. Żeniąc się z nią, żeni się z kilkoma szacownymi pokoleniami
Randallów, cieszących się ogólnym poważaniem i dobrą pozycją towarzyską. Nie mówiąc już
o pieniądzach.
- Coltrane też nieźle sobie radzi w interesach. Jest człowiekiem zamożnym.
- To prawda - przyznała Leonora - ale w jego własnym mniemaniu nie rekompensuje
to chyba jego pochodzenia, braku starannego wykształcenia i kiepskiej reputacji. Na Boga,
przecież on kiedyś występował na rodeo! Dużo czasu upłynie, zanim małżeństwo z Katy
Randa pozwoli ludziom zapomnieć o jego awanturniczej przeszłości.
- Wiesz, kiedy ten chłopak opuścił miasto, by dołączyć do zespołu rodeo, myślałam,
że już go nie zobaczymy. Kto by przypuszczał, że wróci po tylu latach i poślubi córkę
człowieka, który zatrudniał go jako stajennego?
- Zastanawiam się tylko, czy słodka mała Katy wie, co ją czeka?
- Masz jakieś powody do niepokoju?
- Oczywiście - odparła Leonora. - Odnoszę wrażenie, że Garrett Coltrane jest
twardym, bezwzględnym, sprytnym kombinatorem.
Katy wymknęła się z ogrodu, zanim Leonora skończyła swoją ocenę Garretta.
Teraz, ukryta za gazonami z bujną roślinnością w eleganckim holu recepcyjnym,
nerwowo spoglądała na lśniącą na palcu złotą obrączkę. Odwieczny symbol małżeństwa
błyszczał w świetle żyrandoli. Pomyślała właśnie, jak prozaicznie w gruncie rzeczy wygląda
obrączka, gdy nagle wyrwał ją z zadumy czyjś wesoły głos.
- Ach, to tutaj ukrywa się nasza panna młoda. Cóż ty robisz za tymi palmami, Katy?
Przecież dziś twój wielki dzień. Powinnaś być w centrum uwagi, między gośćmi, w
towarzystwie.
Katy podniosła głowę. Zerwała się na nogi, długa spódnica owinęła jej się wokół
kostek.
- To ty, Julio? Wcale się nie chowam, ja po prostu... - Przerwała nagle, gdyż poczuła,
że traci równowagę. Chwyciła brzeg gazonu, ale parę kropli szampana spłynęło na suknię.
- Do diabła - wymamrotała.
- Czy tak się powinna wyrażać panna młoda? - Julia Talbot ujęła Katy za łokieć. - Nic
ci nie jest?
- Skądże. To tylko ta kostka. Zrobiłam zbyt gwałtowny ruch, a ona tego nie lubi.
Wiesz przecież.
Julia uśmiechnęła się ze zrozumieniem, jak na dobrą przyjaciółkę przystało.
Jasnowłosa, niebieskooka rówieśnica Katy była atrakcyjną kobietą. Przed rokiem wyszła za
mąż za potomka jednej ze starych i zamożnych rodzin z tutejszej społeczności.
Ta społeczność, którą Katy przez całe swoje życie nazywała domem, była niewielką
enklawą bogatych, zasiedziałych Kalifornijczyków, którzy zamieszkiwali prestiżową część
Złotego Wybrzeża południowej Kalifornii. W tym stanie były wprawdzie bogatsze miasta, ale
niewiele z nich mogło się poszczycić tak długimi tradycjami i tak dobrym pochodzeniem
swych mieszkańców. Ludzie z otoczenia Randallów uważali się za lepszych od
ekstrawaganckiego, nowobogackiego pospólstwa w Los Angeles, gdzie większość dorobiła
się fortun w przemyśle filmowym i rozmaitych spółkach.
Byli pewni swojej niezachwianej pozycji wynikającej z faktu, że pieniądze i ziemię
posiadali od pokoleń. Niektórzy wywodzili swój rodowód jeszcze z czasów hiszpańskich. A
w Kalifornii to się liczy.
Przyjaciele Randallów nie wdawali się w biznes filmowy ani w spółki z ograniczoną
odpowiedzialnością. Inwestowali w ziemię, w bajecznie drogie konie i w sztukę pre-
kolumbijską. Wielu z nich lubiło grać rolę ziemian. Byli to ludzie interesu, którzy bardzo
rozważnie gospodarowali odziedziczonym kapitałem.
Tacy ludzie na ogól wynajmowali robotników w rodzaju Garretta Coltrane'a, by
uprawiali im ziemię, doglądali koni i dbali o ich piękne ogrody. Nieczęsto zdarzało się, by
przedstawiciele tutejszej klasy pracującej wchodzili w związki małżeńskie z kimś ze
środowiska Randallów, Katy doskonale zdawała sobie sprawę, że Leonora Bates nie jest
jedyną osobą komentującą ten związek. Powtarzała sobie jednak, że nie ma to dla niej
żadnego znaczenia. Ona i Garrett kochają się, a przy tym instynktownie czuła, że Garrett jest
zbyt dumny, by żenić się dla pieniędzy.
- Nie byłabym pewna, czy to sprawa kostki, czy szampana - powiedziała Julia. - A
jeśli chodzi o kostkę, to cieszę się, że zdecydowałaś się na płaskie obcasy. Bałam się, że
będziesz chciała jednak włożyć szpilki.
- Nie jestem aż tak głupia - skrzywiła się Katy. - Gdybym włożyła pantofle na
wysokich obcasach, prawdopodobnie padłabym u stóp Garretta. Przyznasz, że byłoby to dość
żenujące.
- Dla ciebie, ale nie dla Garretta. Myślę, że nawet widok upadłej panny młodej w
trakcie uroczystości ślubnej nie zdołałby poruszyć twego męża. - Julia posłała zamyślone
spojrzenie w głąb pokoju, gdzie Garrett Coltrane prowadził ożywioną rozmowę z grupką
gości weselnych.
Garrett rzadko się odzywał. Zazwyczaj przysłuchiwał się w skupieniu temu, co mówili
inni. Ale gdy wreszcie zabrał glos, inni natychmiast milkli. Wywierał jakieś szczególne
wrażenie na wszystkich, niezależnie od ich statusu społecznego i finansowego. Miał
wrodzony talent, który w ostatnich latach pomógł mu w założeniu i rozwoju firmy
konsultingowej. Był człowiekiem, który mimo woli skupiał na sobie uwagę innych.
Katy podążyła za wzrokiem przyjaciółki, przygryzając wargi, na których pozostały
nikłe ślady brzoskwiniowej szminki. Patrzyła na swego dopiero co poślubionego męża z
niepokojem. Julia miała rację. Garretta niełatwo byłoby czymś poruszyć. Był mężczyzną,
który wie, czego chce, dokąd zmierza i jak dopiąć celu. Chronił go mur, jaki wzniósł wokół
siebie, wykorzystując cały swój zasób siły fizycznej i psychicznej.
Nie był wysoki, mógł mieć ze 175 centymetrów wzrostu, mniej niż ojciec Katy. Ale
gdy stał w grupie mężczyzn, właśnie on przyciągał ogólną uwagę.
Szczupły, smukły, miał w sobie jakąś zwierzęcą zwinność ruchów, która uwidaczniała
się jeszcze bardziej, gdy dosiadał konia. Ramiona i uda znamionowały siłę, choć nie był
szczególnie muskularny.
Miał włosy czarne jak węgiel, krótko ostrzyżone. Gdy wychodził z domu, zawsze
wkładał drogi kapelusz. Wyraziste, jak rzeźbione, rysy i silnie zarysowana linia szczęki
sprawiały, że nie było w nim nic delikatnego, ale miał w oczach coś bardzo intrygującego.
Tak przynajmniej wydawało się Katy. Miała nadzieję, że te złociste oczy w kolorze bursztynu
odzwierciedlą kiedyś uczucia, jakie na pewno do niej żywi.
Garrett Coltrane był mężczyzną starej daty. Mężczyzną, który robi w życiu to co chce
i tak jak chce. Był silny i milczący, powtarzała sobie Katy po raz kolejny. Gdyby był ogierem,
włączyłaby go do swojego stada rozpłodowego, mimo że nie wyróżniał się elegancją.
Podobała jej się jednak jego siła, wytrzymałość i determinacja. Takie cechy przydają się
zarówno koniom, jak i ludziom.
Garrett nie miał talentu ani skłonności do roztrząsania swoich uczuć, ale Katy była
pewna, że jest zdolny do wielkiej miłości. Fakt, że o tym nie mówi, nie znaczy jeszcze, że jest
tych uczuć pozbawiony. Katy była przekonana, że się nie myli, wiedziała, że zamknięty w
sobie Garrett kocha ją na swój własny, męski, milczący sposób.
W każdym razie była tego pewna, gdy przyjmowała jego spokojne, beznamiętne
oświadczyny.
Ale po czterech tygodniach, w czasie których zaczęła się zastanawiać nad
prawdziwymi uczuciami Garretta, w jej serce wkradł się pewien niepokój. Starała się jednak
odsunąć od siebie nękające ją wątpliwości, zajmując się sprawami związanymi z przyszłym
ślubem i przeprowadzką do domu Garretta.
Subtelna, skryta, romantyczna natura skłoniła ją do zorganizowania wspaniałej
uroczystości. Chciała, żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik. Pomagała jej w tym matka
i razem przygotowały imponujące przyjęcie. Zaproszono sąsiadów z okolicy i wszyscy
przyjęli zaproszenie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl