Altman John - Oszustwo, E-BOOK - AMBER
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
John Altman
Oszustwo
Przekład Wojciech Szypuła
Dla Margaret
To nieuniknione, że działanie przypadku – choć nieporadne – sprawia czasem
wrażenie działania obdarzonej świadomością Opatrzności.
Eric Ambler
Dumna Dimitriosa
PROLOG
Opalony mężczyzna w recepcji podniósł wzrok, rozpoznał go i bez słowa
wrócił do swoich zajęć.
Nic dziwnego. Przez ostatnie dwa wieczory morderca dwa razy dał się
zauważyć w holu hotelu, idąc niemal krok w krok za wracającymi z kolacji
Epsteinami. Recepcjonista z nocnej zmiany wziął go oczywiście za ich syna – tym
bardziej że na pierwszy rzut oka niczym się nie różnił od tysięcy zepsutych
dzieciaków amerykańskich turystów. Miał na sobie jarmarczną koszulkę z napisem
Venezia
in amore
, a pod pachą trzymał zwinięte kolorowe pisemko.
Upewniwszy się, że recepcjonista nie zwraca na niego uwagi, morderca
przeszedł przez hol ze wzrokiem utkwionym w podłogę. Wszedł po schodach na
drugie piętro i znalazł się w cichym korytarzu. Powietrze było przesiąknięte wilgocią.
Podczas wcześniejszych wizyt w hotelu szedł do końca korytarza i wychodził tylnym
wyjściem. Tym razem zatrzymał się przed pokojem 33. Przyłożył ucho do drzwi
i wytężył słuch.
Najpierw usłyszał czyjeś kroki. Potem odgłos spuszczanej wody i – prawie
w tej samej chwili – włączył się telewizor. CNN.
– Jutro w cafe, Lawena? – zabrzmiał kobiecy głos.
Z bliska, spod samych drzwi, dobiegło męskie chrząknięcie. To dobrze;
morderca wolał najpierw rozprawić się z mężczyzną.
Luźna koszulka zasłaniała dwa przedmioty, wetknięte za pasek szortów.
Rozejrzał się po korytarzu, upewnił się, że jest sam, i wyjął przedmiot z prawej
strony: osiemnastocentymetrową rurkę
z
czarnego metalu. Wsunął ją do środka
zrolowanej gazety.
Lewą ręką zastukał w drzwi. W prawej trzymał broń. Na okładce gazety
widniał fragment tytułu: z „Rolling Stones” zostało tylko ozdobne „ing Sto”.
– Kto tam? – zapytał mężczyzna.
– Obsługa hotelowa – odparł morderca najniższym głosem, jaki mógł z siebie
wydobyć.
– Obsługa hotelowa. Zamawiałaś coś?
– Czy coś zamawiałam? – zdziwiła się kobieta.
Drzwi się uchyliły.
– Obawiam się, że...
Morderca podniósł ukrytą w gazecie rurkę, odciągnął kurek i pociągnął za
spust Tłok zmiażdżył ampułkę z kwasem i obłok gazu wystrzelił mężczyźnie w twarz.
Na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie. Morderca nie tracił czasu:
odepchnął drzwi i wcisnął się do pokoju, upuszczając gazetę. Wyjął drugi przedmiot
zza paska – tym razem rurka miała piętnaście centymetrów długości i srebrny kolor.
Kobieta siedziała na łóżku, masując sobie stopy. Oglądała telewizję. Kiedy
odwróciła się do drzwi, zamrugała ze zdziwienia na widok wchodzącego do pokoju
chłopca.
Za jego plecami stał jej mąż, chwiejąc się na nogach. Kolana ugięły się pod
nim, a wtedy chłopiec przecisnął się obok, wyciągnął ze srebrnej rurki garotę
i podszedł z prawej strony do kobiety, która – nadal nie rozumiejąc, co się dzieje –
patrzyła, jak mąż pada na podłogę. Okręcił jej linkę wokół szyi i zaciągnął z całej siły.
Z miejsca, w którym stał, widział tylko skroń i policzek swojej ofiary. Skórę
pokrytą drobniutkim puszkiem. Żyłki na skroni z początku ledwie dostrzegalne,
nabrzmiały błękitem, a potem zrobiły się fioletowe.
Po trzydziestu sekundach było po wszystkim.
Wchodząc, zostawił uchylone drzwi. Teraz je zamknął na zasuwkę. Podniósł
z podłogi pistolet gazowy, który wysunął się z gazety, i położył go na łóżku obok
srebrnej rurki.
Załatwił wszystko po cichu, więc teraz nie musiał się spieszyć z szukaniem.
I bardzo dobrze, bo Keyes nie potrafił mu powiedzieć, czego właściwie ma szukać.
Wzoru matematycznego, to jasne, ale w jakiej postaci? Mógł to być mikrofilm, kartka
papieru, taśma magnetofonowa, zapis w cyfrowym dyktafonie, talia kart
z odpowiednio pozaginanymi rogami... Cokolwiek.
Zaczął szukać. Działał szybko, ale metodycznie.
CNN nadawało reportaż z palestyńskich obozów dla uchodźców. Morderca
zerkał od czasu do czasu na ekran. Sam się zdziwił, że zainteresowała go ta sprawa.
Nie znalazł nic ciekawego w bagażu, w kieszeniach obojga zabitych ani
w portfelu mężczyzny. Zajrzał we wszystkie tradycyjne schowki: pod łóżko, lustro, do
rezerwuaru w toalecie. Nic. Stanął na środku pokoju, żeby się postanowić.
Mężczyzna jest – a raczej był – specjalistą od geometrii różniczkowej,
matematykiem. Wątpliwe, żeby znał się na technikach szpiegowskich. Bardziej
pasowały do niego takie intelektualne gierki, jak zaginanie rogów w kartach. Jednak
z drugiej strony... Pracując dla Applied Data Systems, mógł poznać różnych ludzi.
I nauczyć się wielu rzeczy.
Morderca doszedł do wniosku, że musi działać dalej z takim właśnie
założeniem.
Obejrzał monety rozrzucone na komodzie, znajdujące się w kieszeniach ofiar
i w torebce kobiety. Nie znalazł żadnej wydrążonej. W szczotce do włosów nie było
schowka. Rozkręcił słuchawkę telefoniczną, ale w środku nie znalazł nic
niezwykłego. Złożył ją z powrotem, roztargnionym wzrokiem spojrzał w telewizor
(nadawano reklamę pasty do zębów) i wrócił do szukania.
Pędzel i krem do golenia mężczyzny nie kryły żadnych sekretów. Nigdzie nie
było widać laptopa; jedyny elektroniczny gadżet, przenośny odtwarzacz kompaktowy,
nie miał żadnych dodatkowych funkcji. Morderca wyjął ze środka baterie i opukał je
paznokciem. Baterie jak baterie.
Czuł coraz większy niepokój.
Uklęknął przy zwłokach mężczyzny w przedpokoju. Przeszukał je jeszcze raz,
dokładniej oglądając samo ciało. Nie znalazł szklanego oka ani sztucznej nogi. Nie
znalazł wzoru.
Wstał, wszedł do pokoju i obejrzał kobietę.
Nic.
Wziął do ręki leżący na komodzie portfel. Znalazł karty kredytowe,
wystawione na Stevena Epsteina: Visa, MasterCard, American Express, pełny zestaw.
Obejrzał z bliska tłoczone w plastiku cyferki, szukając śladów manipulacji. Odłożył
portfel i kucnął przy walizkach. Wyjął film z aparatu i schował do kieszeni. Może
mężczyzna sfotografował wzór, a potem zniszczył oryginał.
Zainteresował się biletami lotniczymi. Te niepozorne cyfry też mogły kryć
jakąś tajemnicę: numery foteli, numer lotu. Ale nie, wszystko wyglądało normalnie.
Bawił się chwilę biletami. Coś go tknęło.
Steven Epstein. Pierwsza klasa, miejsce przy przejściu. Coś tu nie grało...
Gdzie bilety na rejs statkiem? Z jego informacji wynikało, że Epsteinowie
zamierzają następnego dnia wsiąść na statek wycieczkowy. Dlatego musiał dzisiaj się
nimi zająć. Jednak nigdzie nie znalazł żadnych papierów związanych z wycieczką.
Jeszcze raz obejrzał bilety: lot do Nowego Jorku za dwa dni. Zmienili plany?
Odłożył bilety i sięgnął po paszport. Nazwisko: Epstein. Imię: Steven.
Obywatelstwo: Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Data urodzenia: 21
października 1947.
Jeszcze raz zajrzał do portfela. Prawo jazdy wydane w Montante. Zmarszczył
brwi. Nieścisłość była tak ewidentna, że w pierwszej chwili ją przeoczył. Montana?
Włożył rękę do kieszeni. Keyes kazał mu wyrzucić zdjęcie, kiedy już
zapamięta twarz, ale morderca nie miał zaufania do swojej pamięci. Dlatego złamał
zasady.
Facet na zdjęciu był o dobre dziesięć lat starszy od tego, który otworzył mu
drzwi.
Morderca powiódł wzrokiem po lezących w pokoju ciałach. Zaklął cicho.
Boy podał mu nie ten numer pokoju. Nie tych Epsteinów.
Wstał dopiero po dłuższej chwili. Kolana strzeliły mu głucho, jak wilgotne
fajerwerki. Spojrzał na zabitych, zaklął raz jeszcze, wcisnął zdjęcie do kieszeni, zabrał
sprzęt i wyszedł, nie oglądając się za siebie.
CZĘŚĆ 1
ROZDZIAŁ 1
Kabina miała trzy na trzy metry.
Ściany były z białej płyty gipsowej. Nad łóżkiem wisiał obrazek
–
litografia
przedstawiająca sześciu jeźdźców w turbanach. Szorstki dywan miał intensywny,
nienaturalnie niebieski kolor. Na wprost drzwi znajdowało się duże, okrągłe,
przyciemniane okno, a raczej – jak domyślała się Hannah Gray – bulaj, chociaż
zawsze myślała, że bulaje są mniejsze.
Pod bulajem stał niski stolik z lampką, wazonem z liliami i misą pełną
owoców. Hannah odwróciła się do drzwi. Z lewej strony było małe biurko,
podwieszony na ścianie telewizor i maleńka lodówka. Z drugiej znajdował się tapczan
i komoda z tekowego drewna. Na komodzie stał budzik z migającymi cyframi 12:00.
W lodówce znalazła butelkę szampana, dwa kieliszki, butelkę wody Evian,
słoik orzeszków i paczkę baterii-paluszków. W szufladzie stolika odkryła dwa
opakowania pigułek na chorobę morską, plastikową bransoletkę, piankowe zatyczki
do uszu i prezerwatywę z napisem Iransderm Scop. Wzięła ją do ręki, obróciła
w palcach, a potem odłożyła na miejsce. Poszła zobaczyć resztę kajuty. Była malutka
i schludna, jak wszystko tutaj. W pięć minut obejrzała wszystko, co było do
obejrzenia, i usiadła na łóżku. Stojący przy nabrzeżu statek kołysał się łagodnie,
przyprawiając ją o mdłości.
Głośnik nad łóżkiem zatrzeszczał i rozległ się fałszywie entuzjastyczny głos
kierowniczki rejsu:
– Panie i panowie, witam państwa na pokładzie pięknej „Aurory II”. Za
oknami widzimy Pałac Dożów. Ten sam widok powitał posłów hrabiego Thibaut,
przybyłych w kwietniu 1201 roku do Wenecji, aby zorganizować transport i zająć się
zaopatrzeniem ekspedycji, która przeszła do historii jako czwarta wyprawa
krzyżowa...
Hannah leżała nieruchomo. Za oknami...
Więc jednak nie bulaje, tylko okna. Zabawne.
Poczuła się lekko rozczarowana.
W domu w Chicago też miała okna.
Dwie godziny później kierowniczka rejsu, stojąc na podwyższeniu w sali
bankietowej „Aurory II”, powtórzyła swoją przemowę niemal słowo w słowo.
– Kiedy będziemy przemierzać szlak krzyżowców, przeszłość ożyje na
naszych oczach. Odbędziemy podróż śladami bohaterów sprzed wieków, poczujemy
to, co oni czuli. Oglądając świątynię Hagia Sophia albo mozaiki w Bazylice Świętego
Marka spróbujcie sobie państwo wyobrazić, jakie wrażenie musiały robić na tamtych
wędrownych łotrzykach latem 1204 roku...
Sala bankietowa wprost lśniła: wypolerowany na wysoki połysk parkiet,
jedwabiste tapety i rząd bulajów – nie, okien – wychodzących na skąpane w słońcu
Morze Śródziemne. Na jednym końcu znajdowały się ozdobne barki i nakryte do
kolacji stoliki z kryształowymi świecznikami i koronkowymi obrusami, na drugim –
podwyższenie z fortepianem i sprzętem grającym.
Elegancka, mniej więcej siedemdziesięciopięcioletnia kobieta o wydatnych
kościach policzkowych podała Hannah rękę.
– Renee Epstein – powiedziała scenicznym szeptem.
– Vicky Ludlow – odparła Hannah, odpowiadając jej uściskiem dłoni.
Jednym uchem słuchała przemowy kierowniczki:
– ...jutro wczesnym rankiem na wyspę Methoni. To pierwsza z wielu pięknych
wysepek; które zwiedzimy w nadchodzącym tygodniu. Spędzimy na Methoni cały
dzień, by wieczorem wyjść w morze i ósmego rano zawinąć do La Valetty na
Malcie...
Renee Epstein zapytała o coś, ale Hannah nie dosłyszała jej słów.
– Słucham?
– Mam nadzieję, że się nie narzucam. Wiem, że czasem bywam niezręczna,
ale każda matka chciałaby znaleźć właściwą żonę dla syna. Mój Charlie jest lekarzem,
specjalistą chorób przyzębia. – Nachyliła się do Hannah i zniżyła głos. – Dodam, że
nieźle sytuowanym.
Hannah uśmiechnęła się w odpowiedzi. Kobieta przypominała jej babkę –
arystokratkę z Nowej Anglii, zawsze ufarbowaną na czarno, z jednym siwym
kosmykiem na skroni, celowo zdradzającym jej wiek. Opięta na skroniach skóra
podciągała kąciki oczu, nadając im koci wyraz.
– Mam nadzieję, że się nie narzucam – powtórzyła.
– Ależ skąd. Kłopot w tym, że jestem już zajęta.
– Ach tak! Nie zauważyłam obrączki.
– Bo ja nie...
– „Aurora II” ma osiemdziesiąt dwa metry długości i czternaście metrów
szerokości – mówiła właśnie kierowniczka. – Dla osiemdziesięciu pasażerów
przygotowano czterdzieści cztery luksusowe kajuty z widokiem na morze. Statek jest
wyposażony w stabilizatory, które zapewniają spokojną żeglugę, chociaż przez
pierwsze dni choroby morskiej nie da się uniknąć. Zaraz do tego wrócę. „Aurora II”
spełnia najostrzejsze międzynarodowe normy dotyczące bezpieczeństwa i ochrony
środowiska, w tym także normy Straży Przybrzeżnej USA i amerykańskiego
Departamentu Zdrowia.
Kierowniczka zrobiła krotką przerwę dla nabrania oddechu.
– Miałam niemiłą przygodę – powiedziała Hannah. – W hotelu obrączka
zsunęła mi się z palca i wpadła do umywalki. Na pewno spłynęła prosto do kanałów.
Mąż mnie zamorduje.
– Ojej! – mruknęła przejęta Renee Epstein. – Co za pech!
– Warto w czasie rejsu skorzystać ze wszystkich luksusów, jakie oferuje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]