Alex Delaware 22 - Impuls, Kellerman Jonathan - CALY CYKL ALEX DELAWARE 1-24 PLUS INNE EBOOKI (puchatek1981)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jonathan Kellerman
Impuls
(Compulsion)
Przełożył Przemysław Bieliński
Ginie Centrello
 1
Kat uwielbiała łamać zasady.
„Nie rozmawiaj z nieznajomymi”.
Tego wieczoru rozmawiała z mnóstwem nieznajomych. Z kilkoma też tańczyła. O ile można
było nazwać tańcem to, jak te łamagi się ruszały. Straszliwa konsekwencja: przydepnięty palec –
robota ofermy w czerwonej koszuli.
„Nie mieszaj alkoholu”.
To co niby zrobić z Long Island Iced Tea, który był tak naprawdę mieszanką wszystkiego w
jednej szklance i dawał najlepszego kopa na świecie?
Tego wieczoru wypiła trzy. Do tego tequila, piwo malinowe i trawka, którą poczęstował ją
facet w kręglarskiej koszulce retro. Nie wspominając już... trudno spamiętać. Wszystko jedno.
„Nie jedź po pijanemu”.
Jasne, świetna rada. Tylko co niby miała zrobić? Pozwolić, żeby któraś z tych oferm
odwiozła ją do domu jej mustangiem?
Plan był taki: Rianna ograniczy się do dwóch drinków i będzie kierowcą, żeby Kat i Bethie
mogły się zabawić. Tyle że Bethie i Rianna wyrwały dwóch farbowanych blondasów w
podrabianych koszulkach od Brioniego. Bracia robili coś związanego z deskami surfingowymi w
Redondo.
„Tak sobie pomyślałyśmy, że może pojedziemy na imprezę z Seanem i Mattem,
chichot-chichot. Jeśli ci to nie przeszkadza, Kat”.
Co miała powiedzieć? Zostańcie ze mną, jestem skończoną ofiarą?
I tak wyszło, że była trzecia czy czwarta nad ranem, a ona wytaczała się z Light My Fire,
rozglądając się za swoim samochodem.
Boże, jak tu ciemno, dlaczego na zewnątrz nie zamontowali lamp?
Przeszła trzy kroki i zaczepiła szpilką o nierówność asfaltu, zachwiała się, prawie skręciła
kostkę.
Odzyskała równowagę.
Uratowana przez szybki refleks, Superdziewczyna. No i te wszystkie lekcje tańca, do których
ją zmuszali. Nie żeby miała to kiedyś przyznać matce, usłyszałaby tylko kolejne kazanie „a nie
mówiłam”.
Matka i jej zasady. Nic białego po Święcie Pracy. W L.A. to akurat miało sens.
Kat zrobiła kolejne dwa kroki i jedno z cienkich ramiączek śliwkowego topu zsunęło się jej z
ramienia. Zostawiła je tak, pocałunek nocnego powietrza na nagiej skórze był przyjemny.
Poczuła się trochę sexy; odrzuciła włosy, potem przypomniała sobie, że je niedawno ścięła,
nie było czego odrzucać.
Obraz lekko rozmył się jej przed oczami – ile long islandów wypiła? Cztery?
Wzięła głęboki, oczyszczający oddech. Poczuła, że rozjaśnia się jej w głowie.
Potem znów wszystko się rozpłynęło. I rozjaśniło. Jakby ktoś otwierał i zamykał żaluzje.
Może to zioło było jakieś lewe... gdzie ten mustang...? Ruszyła szybciej, znów się potknęła,
refleks Superdziewczyny nie wystarczył. Musiała się czegoś złapać – boku samochodu... nie jej,
jakaś badziewna mała honda... gdzie ten mustang?!
Na parkingu było tylko kilka samochodów, więc swój powinna łatwo zauważyć. Ale ta
pieprzona ciemność... ci frajerzy, właściciele Light My Fire, skąpili na lampy, jakby nie dość
zarabiali na upychaniu ludzi w środku... bramkarze i aksamitne sznury to jakiś żart.
Skąpi dranie. Jak wszyscy faceci.
Oprócz Royala. Kto by się spodziewał, matce wreszcie się udało. Nie do wiary, że stara coś
w sobie miała.
Kat zaśmiała się na głos, wyobrażając sobie to coś w matce.
Mało prawdopodobne, Royal co dziesięć minut chodził do łazienki. Schrzaniona prostata?
Zatoczyła się przez atramentowo-czarny parking. Niebo było tak czarne, że nie widziała
nawet siatki otaczającej plac ani magazynów i składów, które zapełniały tę podłą okolicę.
Na stronie internetowej było napisane, że klub znajduje się w Brentwood. Raczej pod
włochatą, spoconą pachą Zachodniego L.A... dobra, jest, głupi mustang.
Pospieszyła do samochodu, stukając obcasami o wyboisty asfalt. Każde stuknięcie niosło się
cichym echem, przypominającym Kat czasy, kiedy miała siedem lat, a matka zmuszała ją do
lekcji stepowania.
W końcu doszła, sięgnęła do torebki po kluczyki, znalazła je, upuściła.
Usłyszała grzechot, kiedy upadły, ale było za ciemno, żeby zobaczyć, gdzie. Pochyliła się
gwałtownie, zachwiała, oparła jedną ręką o ziemię, a drugą zaczęła macać.
Nic.
Przykucnęła i poczuła jakiś chemiczny zapach – benzyna; jak przy tankowaniu samochodu,
nieważne, ile razy umyje się potem ręce, smród zostaje.
Cieknący zbiornik? Tego jeszcze brakowało.
Dziesięć tysięcy kilometrów na liczniku i same kłopoty. Z początku uważała, że samochód
jest fajny, ale potem uznała, że to kiepski wózek i przestała płacić raty. Dzień dobry, panie
komorniku. Znowu.
„Wzięliśmy na siebie pierwszą wpłatę, Katrino. Musiałaś tylko pamiętać, żeby piętnastego
każdego miesiąca...”
Gdzie te cholerne kluczyki!? Obtarła sobie kłykcie o asfalt. Jeden tips odpadł z paznokcia.
Zebrało się jej na płacz.
A, mam!
Wstała z trudem, pstryknęła centralny zamek, opadła na fotel kierowcy, włączyła silnik.
Samochód przygasł, potem skoczył i... no to jazda, Superdziewczyno! Jechała prosto w ciemną
noc – a tak, światła.
Wolno, z przesadną ostrożnością pijanego, potoczyła się do przodu, minęła wyjazd, cofnęła,
wyjechała. Skręciła na południe w Corinth Avenue, dojechała do Pico. Skręciła w zupełnie pusty
bulwar. Przesadziła, zjechała na przeciwny pas. Odbiła, w końcu ustawiła głupi samochód jak
trzeba.
Przy Sepulveda trafiła na czerwone.
Na skrzyżowaniu żadnych samochodów. Nigdzie gliniarzy.
Przejechała.
Zmierzała na północ i czuła się wolna, jakby całe miasto, cały świat do niej należał.
Jakby ktoś zrzucił atomówkę i tylko ona przeżyła.
Dopiero byłoby fajnie! Mogłaby ruszyć do Beverly Hills, przejechać przez milion
czerwonych świateł, wmaszerować prosto do Tiffany’ego przy Rodeo i zabrać, co tylko by
chciała.
Planeta bez ludzi. Zaśmiała się.
Minęła Santa Monica i Wilshire. Jechała dalej, aż Sepulveda zmieniło się w Pass. Po lewej
miała trasę 405, garść tylnych świateł samochodów. Po drugiej stronie było zbocze wzgórza.
Wszystkie światła pogaszone w domach za miliony dolarów, pełnych śpiących bogaczy.
Idiotów takich samych jak ci, z którymi musiała się użerać w La Femme.
Kobiet takich jak jej matka, udających, że się nie starzeją ani że nie są grube jak świnie.
Na wspomnienie pracy Kat spięła się i głęboko odetchnęła. Przy okazji głośno beknęła;
roześmiała się, przyspieszyła.
W tym tempie powinna przejechać wzgórze i dotrzeć do domu całkiem szybko.
Głupia mała klita w Van Nuys, ale Kat wszystkim mówiła, że mieszka w Sherman Oaks, bo
dom stał na granicy i... kogo to obchodzi?
Nagle oczy zaczęły się jej zamykać. Musiała się otrząsnąć. Mocne nadepnięcie na pedał gazu
i samochód wystrzelił do przodu.
Wiatr w żagle, dziewczyno!
Chwilę później mustang zakrztusił się, zawył, zgasł.
Udało się zjechać na prawo, zatrzymać na poboczu. Poczekała chwilę i spróbowała odpalić.
Nic, tylko jękliwe wycie.
Jeszcze dwie próby, potem pięć.
Cholera!
Trochę trwało, zanim znalazła włącznik wewnętrznego oświetlenia, a kiedy w samochodzie
zrobiło się jasno, zabolała ją głowa i zobaczyła małe, żółte plamki tańczące przed oczami. Kiedy
znikły, spojrzała na wskaźnik paliwa.
Cholera, cholera, cholera! Jak to się stało? Mogłaby przysiąc...
Usłyszała zrzędliwy głos matki. Zakryła uszy dłońmi i spróbowała się skupić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl