Aldani Lino - Księżyc dwudziestu rąk, Ebooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LINO ALDANI
KSIĘśYC DWUDZIESTU RĄK
(
PRZEŁOśYŁA
E
WA
K
OMOROWSKA
)
SCAN-
DAL
Aldani Lino
Aldani Lino
(ur.
29 marca
1926
r. w
San Cipriano Po
we
Włoszech
)-
nauczyciel
matematyki
, pisarz
science fiction
,
szachista
i
były burmistrz
San Cipriano Po
.
Swoją twórczością zadebiutował w 1960 roku dwoma
opowiadaniami w magazynie fantastyczno-naukowym
Oltre il Cielo
. ZałoŜył pisma
Futuro
. Wydał zbiory
opowiadań:
Quarta dimensione
(
1964
),
Eclisi 2000
(
1979
),
KsięŜyc dwudziestu rąk
(
1980
) oraz powieść
Quando le radici
(
1976
).
W oczekiwaniu na ładunek
Szczupły, średniego wzrostu, nosił kurtkę z imitacji skóry i miał śnieŜnobiałe włosy.
MoŜna by rzec - człowiek jak wielu innych. Ale ta jego beztroska mina udawanej szczerości i
ostroŜny sposób poruszania się między stolikami - chodził, rzucając tu i tam roztargnione, a
jednak uwaŜne i przenikliwe spojrzenie - nie pozostawiały Ŝadnych wątpliwości. Był to swindler,
typowa postać drobnego oszusta i hochsztaplera, których nigdy nie brakuje w poczekalniach
stacji i astrodromów na całym świecie. W zamian za niewielką poŜyczkę tacy faceci przewaŜnie
oferują stare kwarcowe zegarki, dawne monety, kamyczki z Deneba IV lub skamieniałe motyle z
Capelli. Niejednokrotnie proponują sztuczki karciane, dziwne zagadki zaczerpnięte z repertuaru
prestidigitatorów sprzed stu lat. Wszyscy posługują się techniką spiralną, postępującą stopniowo,
pełną słownych meandrów i avances - zrazu dyskretnych, a potem coraz mocniej przypierających
do muru.
- Jeśli postawi mi pan piwo - zaczął - opowiem ciekawą historię. - I zaraz dodał: -
Historię nieprawdopodobną, ale prawdziwą, która mi się przydarzyła...
Siedziałem niewzruszony, a moŜe... nie wiem, moŜe nawet niechcący zrobiłem delikatny
ruch albo teŜ mimowolnie mrugnąłem, co ten człowiek uznał za znak zgody. Faktem jest, Ŝe
zanim zdałem sobie z tego sprawę, on juŜ się usadowił, a kelner z porozumiewawczą miną niósł
juŜ kufel pieniącego się piwa.
Znalazłem się w pułapce. Poza tym ładunek, na który czekałem, miał godzinne
opóźnienie, a mój naręczny telewizor pokazywał te same co zwykle robaczki. ZłoŜyłem wia-
domości giełdowe i odsunąłem na bok podróŜną walizeczkę.
Swindler
natychmiast zaczaj:: - Nazywani się Klaus D'Onofrio. Moje opowiadanie odnosi
się do odległego roku 2098...
Początkowo opowieść była najzwyklejsza w świecie. D'Onofrio mówił swobodnie,
panując nad słownictwem, pewnie i ze znajomością rzeczy, posługując się najbardziej nawet
niezrozumiałymi terminami naukowymi. Jednak jego opowiadanie, moŜe dlatego, Ŝe nazbyt
logiczne, spójne i łatwe do przewidzenia, nie zawierało niczego interesującego. Była to zwykła
historia, z tych, które setki razy czytamy i słuchamy w reportaŜach i sprawozdaniach,
jednakowych od początku do końca, albo teŜ róŜniących się co najwyŜej jakimś drobnym
szczegółem.
 Przez pięć lat Klaus D'Onofrio sprawował na pokładzie jednostki badawczej Silver Arrow
drugorzędne funkcje: kucharz, elektryk, kulturalno- oświatowy, instalator i urzędnik
intendentury.
- Krótko mówiąc - podkreślił jednak D'Onofrio - byłem najwaŜniejszym członkiem
załogi, dŜokerem, który w razie potrzeby mógł zastąpić pilota, lekarza, radiotelegrafistę, a nawet
- czemuŜ by nie? - nawet samego dowódcę. Wszyscy członkowie jednostki badawczej są
zamienni, ja jednak byłem bardziej zamienny od innych, rozumie pan? W 98 roku było ponad
dwa tysiące zbadanych planet, ale my z Sifoer Arrow byliśmy pierwszymi, którzy wyprawili się
poza Pas von Taulera. Tyle tylko, Ŝe nawet poza tym Pasem wszechświat był taki sam.
Zwiedziliśmy kilkanaście planet, .podobnych jak kropla wody do setek innych, juŜ wcześniej
zbadanych przez nasze jednostki. Dlatego teŜ kiedy zeszliśmy na K- 128, w Sektorze Niebieskim,
nie dziwiliśmy się wcale, Ŝe jest tak idiotycznie podobna do tylu innych.
- A okazało się? - Naciskałem, Ŝeby go skłonić do przejścia do sedna rzeczy.
- Nic - powiedział wymijająco i wypił duŜy łyk piwa. - ZałoŜywszy bazę wokół polany,
ze statkiem kosmicznym w samym jej środku, oddaliliśmy się we czterech na rekonesans: ja,
dowódca, biolog i psychotechnik, wie pan, facet, który mierzy iloraz inteligencji za pomocą całej
serii testów, jednego bardziej idiotycznego od drugiego. Po trzech godzinach marszu w lesie
napotkaliśmy stado mieszkańców planety. Były to włochate stworzenia o wzroście trochę ponad
metr - wyprostowane, oczy na przedzie, z sześcioma palcami u lewej ręki i siedmioma u prawej.
Na nogach akurat na odwrót. Zabawny przypadek kompensowanej asymetrii. Nasze detektory nie
wykryły Ŝadnego zagroŜenia. Wtedy MacLure, biolog, spróbował złapać jednego za pomocą
herbatnika i udało mu się to prawie natychmiast. Zwierzę nie okazywało najmniejszego strachu,
nawet kiedy wyjąwszy z plecaka aluminiowe pręty i złoŜywszy klatkę chwyciłem je za kark i
włoŜyłem do środka. Miało miękkie futerko i, w odróŜnieniu od innych, białą plamkę pośrodku
czoła.
- Zobaczymy, jak sobie teraz poradzisz - powiedział Horwitz, psychotechnik: Stado się
nie rozpierzchło. Stało dokoła w odległości sześciu czy siedmiu metrów i zajadało Ŝółte jagody
zwisające z krzewów. Horwitz poszedł nazbierać garść i wróciwszy połoŜył je koło klatki, ale w
takiej odległości, Ŝeby więzień nie mógł ich dosięgnąć nawet wyciągając kończyny.
Psychotechnik wziął następnie aluminiowy pręt i połoŜył w pobliŜu klatki. Przez chwilę
nic się nie działo. Potem zwierzę chwyciło pręt i uŜywając go jako grabi zdołało dobrze
wymierzonymi ruchami przytoczyć jagody do siebie.
Horwitz, zadowolony, dyktował uwagi do naręcznego magnetofonu. MacLure, ja i
dowódca znudzeni przyglądaliśmy się zwierzęciu, które spokojnie zajadało. Potem Horwitz
poszedł uzbierać następną garść jagód. Tym razem połoŜył ją w odległości dwukrotnie większej
od klatki niŜ poprzednio, ale dał więźniowi dwa pręty aluminiowe i kłębek linki nylonowej.
Czekaliśmy pół godziny, ale nic się nie działo, po prostu nic. Zwierzę przyglądało się jagodom,
prętom i kłębkowi Ŝółtymi, wilgotnymi oczami, pełnymi niewinnego otępienia. Kilka razy
obojętnie okrąŜyło klatkę, potem zatrzymało się, zamknęło oczy i tak tkwiło jakby pogrąŜone we
śnie.
- Nic tu po nas - powiedział Horwitz - nawet gdybyśmy tu zostali przez rok, zwierzę
nigdy nie zdoła rozwiązać tego zadania. - Horwitz był głupi. Zmarł dwa lata temu, Panie, świeć
nad jego duszą. Ale za Ŝycia zawsze był głupi. Powiedziałem, Ŝe według mnie zwierzę nie robi
absolutnie nic po prostu dlatego, Ŝe nie jest głodne, najadło się...
Zrobił zniecierpliwioną minę i pokręcił głową dwa albo trzy razy. - Według mnie jest to
R-4 - stwierdził. Znaczyło to, Ŝe wedle jego rozeznania zwierzę naleŜało do czwartego stadium
klasy R rozwoju, a więc poziomu raczej niskiego; Ŝeby pan lepiej mógł zrozumieć: tego samego,
co świstaki i ziemskie tchórze. Tymczasem MacLure napchał chlebak liśćmi i jagodami; zdobył
takŜe próbkę wody, nabrawszy jej z pobliskiego źródła. - Jestem gotowy - powiedział. - Ja teŜ -
zapewnił Horwitz. Dowódca wykonał kilka endopłyt, wie pan, takich specjalnych fotografii,
które rejestrują nawet wewnętrzną strukturę i metabolizm kaŜdego Ŝywego organizmu, po czym
wyprostował się i zaproponował powrót.
Wobec tego rozmontowałem klatkę i uwolniłem zwierzę, które natychmiast przyłączyło
się do swoich towarzyszy. Zwierzęta, wcale nie przestraszone, szły z nami przez całą drogę
powrotną. Kiedy wróciliśmy do bazy, słońce stało jeszcze wysoko nad horyzontem. Wszyscy
pozostali członkowie załogi byli na zewnątrz, leŜeli na plecionkach i rozkoszowali się
południowym wiaterkiem. RównieŜ wśród nich były zwierzęta, które łaziły niewinnie po polanie
albo ganiały jak szczeniaki wokół teleskopowych podpór statku kosmicznego. Pani doktor
Almąuist chciała zabrać jednego ze sobą, ale dowódca przypomniał jej oschle, Ŝe regulamin na to
nie pozwala. Po paru minutach byliśmy juŜ wszyscy na pokładzie, a ja usiadłem przy ekranie
wizyjnym, Ŝeby rzucić ostatnie spojrzenie. Zwierzęta skupiły się pośrodku polany i patrzyły
wilgotnymi, Ŝółtymi oczami w naszym kierunku. Siedziały tam najzupełniej nieruchome. Kiedy
jednak dowódca wydał rozkaz startu i cały kadłub Sifoer Arrow zadrŜał, zanim ekran zamglił się,
zdąŜyłem zauwaŜyć gwałtowne poruszenie wśród tej gromady włochatych stworzeń: fikołki,
koziołki, podskoki i małpie klaskanie w ręce. Siher Arrow opuszczała planetę i nie było wątpli-
wości, Ŝe owe stworzenia tam na dole witały ten fakt jak wyzwolenie.
Klaus D'Onofrio otarł usta wierzchem dłoni. Patrzył na mnie spode łba z miną obłudnego
kota, który ma właśnie schwytać kanarka.
- To wszystko? - skomentowałem, nadając głosowi moŜliwie najbardziej ironiczne
brzmienie.
D'Onofrio wcale się nie speszył. Poszperał w kieszeniach, jakby szukając papierosów.
Zamiast nich wyjął plik poŜółkłych i zniszczonych kartek. Starannie je przejrzał, wyłowił
niebieskawy odcinek i pchnął go na środek stołu. - Tu są końcówki - rzekł - jeśli pan chce, moŜe
pan sprawdzić archiwa Centrum Badań Przestrzeni, a w nich zapis dotyczący planety K-128.
Zignorowałem jego słowa, jak równieŜ niebieską karteczkę. - To wszystko? -
powiedziałem, tym razem rozzłoszczony. - Pana opowieść jest naprawdę banalna, nawet dziecko
umiałoby wymyślić lepszą...
- To nie moja wina - usprawiedliwiał się D'Onofrio. - To, co przed chwilą opowiedziałem,
jest wersją oficjalną, zdeponowaną w archiwach. Ale jeśli mi pan postawi następne piwo,
opowiem prawdę, historię o tym, jak faktycznie miały się rzeczy i jak się nam udało opuścić
planetę po nieprawdopodobnym przeŜyciu.
Zdałem sobie sprawę, Ŝe niechcący się uśmiechnąłem. Łobuz znał się na rzeczy,
recytował scenariusz wielokrotnie juŜ powielany, ale robił to z wdziękiem i mimo kabotyń- skich
pomysłów - a moŜe właśnie dzięki nim - wydawał się sympatyczny. Spojrzałem na zegarek.
Brakowało jeszcze pół godziny do przybycia ładunku, nie licząc dodatkowego czasu, który
musiałbym spędzić w oczekiwaniu na oclenie towaru.
- Cały zamieniam się w słuch - zapewniłem go, a kelner juŜ podchodził z następnym
piwem.
D'Onofrio schował do kieszeni niebieską kartkę. Potem otworzył paczkę papierosów,
wyjął trzy i ustawił je pionowo pośrodku stołu. - Zróbmy krok wstecz - powiedział - i wróćmy do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl